Tysiąc chłopców i dziewcząt uwikłanych w narkotyki, alkohol i papierosy doświadczyło dobra w Katolickim Ośrodku Wychowania i Resocjalizacji Młodzieży „Nadzieja”. Młodzi otrzymują tu szansę na dobre życie. Placówka w tym roku świętuje 20-lecie działalności.
Pierwsza przyszła do ośrodka Małgosia – wspomina ks. Józef Walusiak, twórca „Nadziei”. – Mama ją przywiozła. Miały dużą walizkę. To było w południe 19 marca 1991 roku. Pomyślałem wtedy: Pan Bóg daje nam znak, że to święty Józef, opiekun Dzieciątka Jezus, ma być patronem dzieci, które tu będą wracać do normalnego życia.
Z kluczem na szyi
Z zagubioną młodzieżą ks. Józef spotkał się w latach 80. XX wieku w tworzącej się wtedy bielskiej parafii na Złotych Łanach. Nie było jeszcze kościoła, księża mieszkali w blokach. Katechizowali dzieci w prywatnych domach. Koło salek kręciły się też inne dzieciaki: zaniedbane, często śmierdzące butaprenem. Ks. Józef zaczął z nimi rozmawiać. Spotykali się raz w tygodniu.
Sprawą zainteresowała się milicja. Księdza Walusiaka kilkakrotnie przesłuchiwano, zarzucano, że przewraca w głowie socjalistycznej młodzieży. Efekty pracy z narkomanami też były skromne – jednym spotkaniem w salce czy na ulicy trudno było przywrócić komuś chęć i radość trzeźwego życia. Potrzebny był ośrodek stałego pobytu.
Mit strzykawek
Grupa ludzi skrzyknęła się w fundację. Na obrzeżach Bielska--Białej, w Komorowicach kupili dwa przylegające do siebie budynki, które wymagały gruntownego remontu. Kto mógł, zakasał rękawy. Prywatni darczyńcy wspomogli prace, zaangażowała się Maltańska Służba Medyczna z Kolonii. Na przedwiośniu 1991 roku ośrodek był gotowy. Ważna była akceptacja społeczna. Nikt nie protestował, choć czas dla ośrodków był w Polsce trudny. Ludzie obrzucali kamieniami placówki Monaru i księdza Nowaka. W Komorowicach protestów nie było. Wpływ na to miała zapewne postawa ówczesnego proboszcza ks. Jana Sopickiego. Choć ludzie nie kryli swoich obaw. Jesienią ktoś zaczepił ks. Walusiaka: – To kiedy ci narkomani tu przyjadą? – Kiedy przyjadą? – zdziwił się ksiądz. – Przecież oni tu już pół roku są!
Zamiast strachu pojawiła się życzliwość. Do dziś sąsiedzi podrzucają jajka, skrzynkę świeżo zebranych jabłek, mebel, który może się jeszcze przydać... Pomaga wielu: od zaprzyjaźnionej piekarni, która co dzień dowozi pieczywo, aż po Caritas diecezjalną i parafie.
Miejsce i ludzie
Dwa budynki „Nadziei” stykają się narożnikami. W jednym domu mieszkają dziewczęta, są sale szkolne, biuro i kaplica. W drugim – kuchnia z jadalnią, pokoje dla terapeutów, kotłownia, siłownia i pokoje chłopców. Ośrodek zawsze był koedukacyjny. Jest spory ogród, budynek gospodarczy, boisko do siatkówki, a i tak pozostaje wciąż sporo wolnego miejsca. W sam raz, by wznieść jeszcze jeden budynek. Na budowę tego wymarzonego gmachu są już plany i zezwolenia. Brakuje tylko pieniędzy. Ale pozostaje nadzieja, że uda się – jak przez całych 20 lat – znaleźć dobrodziejów.
„Nadzieja” to miejsce, ale przede wszystkim ludzie. Zaczynało się od zapaleńców. Tylko ks. Walusiak ukończył studium resocjalizacji na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Ale ludzie, którzy dołączali, by go wesprzeć, łączyli pracę z zapałem do nauki. Dziś personel tworzą osoby ze specjalistycznym wykształceniem, wciąż uzupełnianym. Jest pani Basia, która od 15 lat prowadzi kuchnię. W tym czasie skończyła studia teologiczne, ale nie chce zmieniać stanowiska i w ten sposób uprawia swoją teologię służby. Pomaga jej Ewa, niegdyś wychowanka ośrodka, dziś w nim sama pracuje. Są wychowawcy, terapeuci, konserwatorzy. Jest ksiądz.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.