Miałam różne kryzysy duchowe, wątpiłam i w dobroć Bożą, i w sprawiedliwość, ale nigdy nie wątpiłam w piękno – opowiada s. Karina Gribanova, która 14 lat temu przyjechała do Polski z Białorusi. S. Karina, grekokatoliczka i dziewica konsekrowana, opowiada o swojej drodze duchowej, o miłości do muzyki i o pasji, jaką są zwierzęta.
Maria Czerska: Jak zapowiedział kard. Nycz podczas spotkania z Swiatłaną Cichanouską, 1 niedziela adwentu będzie dniem, w którym archidiecezja warszawska przypomni o Białorusinach mieszkających w Polsce i o ich duszpasterstwie. Innymi słowy będzie to dzień poświęcony osobom takim jak Siostra. Jak wyglądała Siostry droga do Polski?
To był w zasadzie przypadek. Pojawiła się po prostu okazja wyjazdu do Polski w sytuacji, która była dla mnie osobiście trudna. Warto zaznaczyć, że ja choć pochodzę ze wschodniej Białorusi nie jestem Białorusinką etnicznie. Moja mama pochodzi z Litwy, choć też nie jest Litwinką a pół Ukrainką, pół Rosjanką. To był Związek Radziecki. Rodziny się mieszały. Moja rodzina nie jest mocno zakorzeniona.
Wyjeżdżając do Polski już 14 lat temu byłam przekonana, że bliscy też prędzej czy później tu się pojawią. Tak się zresztą stało. Teraz w Polsce jest też moja mama i mój brat a ja, po tych 14 latach, już tu właśnie widzę moje miejsce. Tu jestem u siebie.
Wyjeżdżała Siostra jeszcze jako osoba świecka?
Tak. Z wykształcenia jestem pianistką, podobnie jak moja mama. Na Białorusi skończyłam konserwatorium i grałam trochę w kościołach, choć brakowało mi umiejętności organistowskich. Podjęłam też studia geograficzne, które przerwałam.
Gdy przyjechałam do Polski, okazało się, że mogę rozpocząć naukę w studium organistowskim. To studium ukończyłam, podejmując też pracę organistki w Kaplicy pw. św. Józefa przy Klasztorze ojców karmelitów na warszawskim Mokotowie. Pracowałam tam przez 13 lat.
W Polsce ukończyłam też studia teologiczne, choć jeszcze nie napisałam pracy magisterskiej.
Czy mogłaby Siostra opowiedzieć trochę o swojej drodze duchowej?
Moja rodzina była ateistyczna, komunistyczna. Nawet babcia nie była ochrzczona. Ale to od babci wszystko się zaczęło. Była lekarką. Jakoś w latach 80 –tych XX wieku rozpoczęła swoje duchowe poszukiwania. Szukała Boga, zastanawiała się, że może jednak poza tym materialistycznym światem jest jeszcze coś innego… W tamtym czasie jednak na Białorusi takiej osobie spoza jakiejkolwiek wspólnoty, zupełnie „z zewnątrz” trudno było do czegokolwiek dotrzeć. Babcia z trudem zdobyła Pismo Święte. Zaczęła czytać, ale nic nie rozumiała. Miała jednak poczucie, że trzeba coś „duchowego” zrobić. Takim właśnie gestem było ochrzczenie mnie w cerkwi prawosławnej. Wydarzyło się to bez wiedzy moich rodziców i nie miałam żadnych dalszych związków z tą wspólnotą.
Sytuacja na Białorusi zmieniła się wraz ze zmianą polityczną i upadkiem ZSRR. Był to czas wielkiego ożywienia religijnego, czas misji, ewangelizacji. Moja rodzina, tym razem już cała, choć też zaczęło się od babci – wstąpiła do wspólnoty baptystów. Dlaczego właśnie do baptystów? Myślę, że dlatego, że oni wszystko tłumaczyli od podstaw. Tacy ludzie, jak my, którzy nie mieli żadnego związku z chrześcijaństwem i nie wiedzieli w zasadzie nic, mieli w takiej wspólnocie łatwiej. Baptyści wszystko wyjaśniali i przyjmowali do swojego grona jak do rodziny.
Należałam do Kościoła Baptystów od siódmego roku życia. Chodziłam do szkółki niedzielnej. I w zasadzie już w tej wspólnocie, jeszcze jako nastolatka odkryłam pragnienie życia poświęconego Bogu. Bardzo chciałam pracować w Kościele, w środowisku ludzi wierzących. Myślałam sobie, że gdyby u baptystów był klasztor, to bym tam poszła.
Moje przejście do Kościoła katolickiego było świadomym wyborem, którego dokonałam w wieku 20 lat. Oczywiście nie było to łatwe. Wiązało się z pewną drogą poszukiwań, stawiania pytań - o historię Kościoła, o sakramenty. Baptyści nie umieli mi na te pytania odpowiedzieć.
Nawiązałam kontakt z księdzem rzymskokatolickim. I wtedy wrócił temat mojego prawosławnego chrztu. Jak się okazało, osoby, które z prawosławia przechodzą na katolicyzm, należą do obrządku wschodniego. To pewna forma ochrony tego obrządku. Tak więc zostałam grekokatoliczką.
Jakie znaczenie ma ten obrządek dla siostry?
To skomplikowana sprawa, ponieważ nie praktykuję go na co dzień. Z racji mojego zawodu, tego, że gram, w praktyce bardziej jestem związana z tradycją rzymskokatolicką . Uczestniczyłam w liturgii w parafii, w której pracowałam. Tam też nawiązywałam relacje.
Natomiast nie jestem obrządku wschodniego tylko formalnie i prawnie. Jest on mi bardzo bliski duchowo. Żyję tym. Moje podejście do świata jest bardzo wschodnie. Przykładem tego mogą być moje poszukiwania drogi życia konsekrowanego.
Na czym one polegały?
Moje poszukiwania konsekracji były poszukiwaniami Boga, poszukiwaniami prawdy. Początkowo nie wiedziałam o tej formie życia, jaką jest dziewictwo konsekrowane, myślałam więc o klasztorze. Gdy jednak przyglądałam się bliżej poszczególnym zakonom, okazywało się, że to za każdym razem nie jest to, o co mi chodzi. W zgromadzeniach oprócz tego pierwotnego impulsu do relacji z Bogiem jest dodatkowo wiele elementów, które związane są z odpowiedzią na historyczne problemy i uwarunkowania oraz z charyzmatem założyciela. Nie czułam że akurat ja osobiście mogę się z tym utożsamić.
Bardzo podobały mi się słowa św. Bazylego Wielkiego, który mówił o tym, że mnicha od osoby świeckiej odróżnia tylko ślub bezżenności. Podobał mi się wschodni styl monastycyzmu, który w dużo mniejszym stopniu wiązał się z „szufladkowaniem”; najważniejsze było, że ktoś poświęca się Bogu, a jego życie mogło wyglądać bardzo różnie.
Poszukiwałam tego, co dla mnie jest świeżością chrześcijaństwa – tego, że nie ma podziału na „sacrum” i „profanum”, bo wszystko jest „sacrum”. Dla chrześcijan ważne jest odrodzenie w chrzcie i dążenie do zbawienia. Możemy wędrować do Boga różnymi drogami. Dla mnie tą drogą jest dziewictwo konsekrowane. Byłam bardzo szczęśliwa odkrywając tę możliwość konsekracji w Kościele – taką prostą i biblijną.
Kiedy siostra przyjęła konsekrację?
W 2013 r. Byłam już wtedy w Polsce, choć sama konsekracja odbyła się na Białorusi w obrządku wschodnim.
Nosi siostra welon i habit. To chyba nie jest częste w przypadku dziewic konsekrowanych.
Welon w przypadku konsekracji to bardzo stara tradycja. Natomiast na zachodzie dziewice konsekrowane ze względów praktycznych wybierają często strój bez welonu, z obrączką. W Polsce jest to niemal regułą, gdyż dziewice konsekrowane nie chcą być utożsamiane z siostrami zakonnymi i ja to rozumiem.
Ja otrzymałam podczas konsekracji welon, gdyż tego chciałam. Zależało mi na jasności w moim życiu, na publicznym znaku tego, kim jestem.
Natomiast mam w tym dowolność, nikt mnie nie kontroluje. Chodzę też czasem po świecku, bez welonu, zakładam spodnie itp. – wszystko stosownie do sytuacji.
Czy ma siostra relacje z innymi dziewicami konsekrowanymi?
Nie tworzymy żadnej wspólnoty, co nie oznacza, że nie możemy się znać i przyjaźnić. Mamy spotkania formacyjne raz na miesiąc. Stanem dziewic opiekuje się bp Michał Janocha, który rozumie też moją odrębność.
Natomiast miejsce dziewicy konsekrowanej jest w parafii, we wspólnocie lokalnej.
A jaka jest parafia siostry?
Niestety na dziś nie mam swojego miejsca. Przez lata tym miejscem – z uwagi na pracę - była kaplica ojców karmelitów na Mokotowie. Nie chodziło tylko o to, że tam grałam i tam uczestniczyłam we Mszy św., ale też o ludzi, którzy tam przychodzili, o relacje jakie się tam nawiązały, wspólnotę młodzieżową, do której przez jakiś czas należałam, chór, który powstał oddolnie w gronie przyjaciół.
Jeśli chodzi o parafie greckokatolickie (pomijając ten aspekt, że jako pracująca organistka nie miałam możliwości czasowych, by uczestniczyć tam w liturgiach) – problemem jest to, że są one bardzo mocno zorientowane narodowo i skoncentrowane na społeczności ukraińskiej. Trudno jest znaleźć – poza może parafią w Kostomłotach – miejsce, gdzie katolicki obrządek wschodni nie miałby wyraźnego zabarwienia etnicznego.
Miałam takie marzenie – żeby zbudować cerkiew. Jakimś początkiem tego marzenia były spotkania liturgiczno – biblijne, które organizowałam u siebie w domu. Śpiewaliśmy na nich nieszpory wschodnie – po polsku. Niestety pandemia zakończyła spotkania w tej formule.
Teraz pozostało tylko spotkanie biblijne, które odbywa się u mnie w domu. Ma ono wymiar ekumeniczny, bo uczestniczą w nim m.in. i osoby prawosławne i luteranka.
Czy nadal marzy siostra, by zbudować cerkiew?
Przemyślałam to i trochę teraz te marzenia są inne. Marzyłabym o tym, by stworzyć u siebie w domu przestrzeń przyjazną dla ludzi, przestrzeń wspólnego poszukiwania Boga ale też przestrzeń, do której każdy może przyjść, by się uspokoić i zachwycić się światem – muzyką, roślinami i zwierzętami; poczuć w pewnym sensie namiastkę raju.
To wiąże się z moją kolejną pasją – biologiczną. Interesuję się zwłaszcza zwierzętami. Mam ich dużo w domu, lubię je obserwować, poznawać, podziwiać, opowiadać o nich. Jeśli na początku było to jakieś intuicyjne zamiłowanie, to im dłużej żyję, tym bardziej znajduję w tym satysfakcję ale też potwierdzenie we wschodniej teologii, że nasza relacja z Bogiem ma również przełożenie na całe stworzenie. Jak mówił prawosławny teolog, Władimir Łosski - tak jak Bóg przebóstwia człowieka, tak człowiek uczłowiecza świat i ma za zadanie go przebóstwić. Takie było zadanie człowieka w raju. Adam go nie wypełnił. Ale Chrystus jest drugim Adamem.
Bardzo chciałabym to ludziom pokazywać. Rozmawiałam o tym z bp. Janochą. Mówił – dobrze, próbuj, zobaczymy.
Które z pasji siostry są najważniejsze?
Ogromnie istotna jest dla mnie muzyka – to u nas rodzinne. Ja nauczyłam się śpiewać jednocześnie z mówieniem. Gram, komponuję, robię nagrania. Współtworzyłam chór. Uczę się amatorsko grać na historycznych fletach prostych. Bardzo ważne jest dla mnie powiązanie muzyki z relacjami. Chcę się tym dzielić.
Pasja biologiczna jest dla mnie czymś bardzo bliskim tej muzycznej. To prawie to samo. Muzyki słucham, podziwiam ją i zapraszam do niej innych i tak samo jest z naturą, zwłaszcza ze zwierzętami. Mam ich naprawdę dużo – jest kot, pies, 12 egzotycznych ptaków śpiewających, dwie żaby rogate, 5 węży w terrariach, ślimaki… I muzyka i biologia są dla mnie wszczepione w duchowość. Trudno mi to rozdzielić. Gdy mi któregoś z tych elementów brakuje, jest mi źle.
Nieraz przeżywałam różne kryzysy duchowe. Zdarzało mi się wątpić w Bożą dobroć, sprawiedliwość, miłosierdzie… nigdy nie wątpiłam w piękno. Chcę się rozkoszować i dzielić tym pięknem.
Podjęłam też studia teologiczne, ale nie ze względu na jakieś szczególne zainteresowanie teologią. Raczej dla formacji osobistej, poszerzenia horyzontów i pomocy w poszukiwaniu Boga. Moją fascynacją jest Biblia. Poszukiwanie Boga nie jest łatwe. On się ciągle rozmywa. Kiedyś wydawało mi się, że wiem o Nim dużo. Dziś myślę, że nie wiem nic, że jest coraz trudniej mi o Nim coś powiedzieć...
Czy widzi siostra potencjał ewangelizacyjny w swojej pracy i w swoich marzeniach?
Tak, myślę o tym. Natomiast jest mi ciężko, gdy jestem sama. Nie umiem, mam tylko pragnienie. Nie mam talentów organizatora czy lidera. Nawet spotkań biblijnych nie prowadzę – robimy to razem.
Ale może ma siostra talent do przyciągania ludzi?
Oni nie do mnie przychodzą. Np. w chórze czuli się dobrze ze sobą, co zresztą bardzo ceniłam, a mnie nazywali „Hitlerem”, bo byłam bardzo wymagająca muzycznie. Ale relacje są dla mnie i w moim myśleniu o Kościele szczególnie ważne – to doświadczenie wyniosłam akurat ze wspólnoty baptystów.
Dostrzegam ogromny problem polskiego katolicyzmu, polegający na tym, że nie wykorzystuje się wszystkich okazji do budowania w Kościele więzi między ludźmi, choć tych okazji wbrew pozorom jest wiele. Oczywiście są wspólnoty, ruchy, ale czasem aż się prosi, by na poziomie zwykłej parafii robić coś więcej. Czasem wokół tych parafii albo konkretnych Mszy św. istnieje jakaś społeczność, która się nawet zna z widzenia ale parafia nie robi nic w kierunku tego, by tworzyć z tej społeczności wspólnotę. Do tego czasem potrzebny jest tylko pierwszy krok, bo potem to już się samo dzieje. Ale ktoś ten pierwszy krok musi ktoś zrobić. Ktoś, kto ma mikrofon. Najczęściej duszpasterz. O tym trzeba dużo, bardzo dużo mówić w Kościele.
Takie parafie, w których ja przychodzę załatwić swoje sprawy z Jezusem a inni ludzie nie mają dla mnie znaczenia, nie mam z nimi związku to przykład dziwnego, manichejskiego chrześcijaństwa.
Jakie ma siostra plany na najbliższa przyszłość?
Obecnie jestem trochę na rozdrożu. Szukam pracy i zastanawiam się, czy powinna to być praca organistki. To jest to, co umiem i kocham, ale jednocześnie przy takim zajęciu nie zawsze łatwo jest np. angażować się w jakieś działania wspólnotowe w parafii. To, co jest dla mnie dodatkowym wyzwaniem, to konieczność utrzymania chorej mamy, która obecnie przyjechała z Białorusi i mieszka ze mną. Nie wiem, jaka będzie moja droga i jak pogodzić wszystkie moje pragnienia. Ufam, że pomoże mi Pan Bóg.
Jak postrzega Siostra sytuację Kościoła na Białorusi?
W tym kontekście znów powraca temat narodowościowy. Kościół katolicki kojarzony jest z Polakami. A Polacy to przedstawiciele „złego Zachodu”. Kościół katolicki zawsze wspierał prądy narodowościowe na Białorusi, opozycję – oczywiście nie oficjalnie. Niektóre osoby wręcz wiązały się z Kościołem z motywacji patriotycznych, politycznych. Szczególnie narodowościowy charakter ma Kościół greckokatolicki na Białorusi.
Z uwagi na całą tę sytuację, Kościół musi być bardzo ostrożny, dyplomatyczny i wciąż lawirować. I tak wciąż są problemy z budową świątyń, rejestracją parafii, przedłużaniem wiz księżom z Polski. Kościół greckokatolicki do tej pory nie ma swojego biskupa – nie chce nikogo rozdrażniać, ale cierpią na tym wierni…
Po przyjeździe do Polski mój kontakt ze środowiskiem białoruskim był bardzo ograniczony. Przez krótki czas przychodziłam na spotkania duszpasterstwa studentów ze Wschodu, ale później, z uwagi na pracę organistki, nie było to możliwe.
Musze też przyznać, że sprawy białoruskie nie były dla mnie jakoś szczególnie istotne – do roku 2020. Masowe protesty związane z sytuacją polityczną i sfałszowaniem wyborów przeżyłam mocno. Przeżywam to, że kraj się rozpada, że chcą wyjeżdżać nawet ci, którym wcześniej było wszystko jedno, że nie widzą nadziei…
Dla mnie zawsze chrześcijaństwo było ważniejsze niż narodowość i polityka. Myślę jednak, że jeśli człowiek wybiera przesłanie Ewangelii, to potem umie też dokonać właściwego wyboru w polityce.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Emerytowany metropolita przemysko-warszawski Kościoła greckokatolickiego obchodzi 85. urodziny
Proponowane w Polsce elementy edukacji seksualnej nawiązują do standardów WHO, ale...
bp Andrzej Jeż odnosi si do ostatnich medialnych publikacji.