23 lutego ukazała się książka Romana Graczyka pt. „Cena przetrwania”. Zmuszony jestem do zabrania głosu na jej temat - pisze Marek Skwarnicki.
Nie dla kariery
Gdyby ktoś zapytał, czy opłaciły się te kontakty, odpowiem, że byłem do nich zmuszony administracyjnie nie po to, żeby się w przyszłości opłacały. Już w 1979 r. byłem pierwszym i jedynym dziennikarzem z Polski, towarzyszącym papieżowi w podróży do Meksyku. Reportaże stamtąd były jedynymi szeroko omówionymi w TP, a potem opowiadanymi w różnych miastach i kościołach w całej Polsce. Tylko ja i Radio Wolna Europa, BBC i Głos Ameryki nadawały te wiadomości. Potem napisałem kilka książek o pontyfikacie Jana Pawła II, wydawanych nawet przez wydawnictwa świeckie, i myślę, że dla mnie jako dla pisarza to się bardzo liczy. Do TP w 1958 r. przeniosłem się z Warszawy z rodziną nie po to, żeby robić karierę pisarską (co wtedy potencjalnie było możliwe), ale żeby bronić religii i Kościoła. Zwolniłem się z pracy i wykreśliłem z zespołu w roku 1991, w momencie gdy nowa grupa redaktorów z Romanem Graczykiem przyjęła program liberalno-antyklerykalny. Cztery lata temu, czując się zupełnie niewinny, jeśli chodzi o kontakty z bezpieką, złożyłem w krakowskim IPN prośbę o kwerendę w archiwach na mój temat. Miesiąc temu otrzymałem odpowiedź i mogłem wszystkie dokumenty obejrzeć w krakowskim archiwum. Otrzymam również ich ksero. Roman Graczyk nie miał żadnych podstaw, żeby twierdzić, że informowałem SB o Watykanie i w ogóle współpracowałem tajnie z SB. Autor ten, niebędący historykiem, wynalazł bardzo osobliwą metodę badania politycznej policji w Polsce, polegającą na analizie zestawień kosztów deklarowanych przez poszczególnych oficerów po kontaktach z redaktorami TP. Ale co może wynikać z tego, że na spotkanie z TW „Seneką” (taki nadano mi pseudonim, o którym dowiedziałem się dopiero pod koniec kwerendy) ubek wydał ileś tam pieniędzy na indycze mięso i dwie wódki (notabene niczego takiego nie pamiętam więc sam sobie musiał po-stawić i obciążyć kosztami MSW).
Uważam za rzecz niedopuszczalną opisywanie kontaktów z SB w latach, które obejmuje książka Graczyka, więźnia politycznego z okresu stalinowskiego, skazanego na śmierć i oczekującego na nią długo w samotnej celi. Graczyk odnotowuje, że szef IV wydziału SB w Krakowie (od spraw Kościoła) ofiarowywał Pszonowi za każde spotkanie butelkę koniaku. Rzecz zupełnie nieprawdopodobna, by Mietek, człowiek wielkiej kultury i patriota, takie koniaki przyjmował. A z bezpieką spotykać się musiał, skoro załatwiał sprawy, które w przyszłości miały decydować o zaakceptowaniu zachodnich granic Polski. Centralny Komitet Katolików Niemieckich w Bonn, instytucja związana z episkopatem niemieckim oraz z wysokimi urzędnikami państwa, był prawdopodobnie ponad miarę wyobraźni Graczyka. I ja takie kontakty miałem, jeżdżąc albo z Pszonem, albo z delegacjami naszego episkopatu. Nigdy nie czułem się politykiem. I chociaż w redakcji TP wszyscy zajmowaliśmy się też polityką, swoją główną rolę upatrywałem w pisarstwie oraz dziennikarstwie społecznym i reportażowym. I takim chyba pozostałem w pamięci tych, którzy mnie czytali i jeszcze żyją. Poczesne miejsce w moim tygodnikowym pisaniu zajmował felieton, podpisywany pseudonimem Spodek. Wydaje mi się, że Roman Graczyk przez długie obcowanie z archiwaliami IPN-u poddał się psychologicznemu naporowi mentalności, w której wszystko jest podejrzane, największe świństwa dopuszczalne, a więzy zaufania, nawet wśród współpracowników, zawsze podejrzane. W istocie starał się wykonać zadania planowane kiedyś przez IV Wydział SB. Dlaczego w roku 2011 stara się moralnie zniszczyć TP, nie rozumiem. Przez 30 lat pracy dla prasy katolickiej i dla Kościoła, mimo komunistycznych ataków, nikt mnie tak nie znieważył jak Graczyk.
Śródtytuły pochodzą od reakcji
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).