Bez ogródek

GN 9/2011

publikacja 07.03.2011 09:56

23 lutego ukazała się książka Romana Graczyka pt. „Cena przetrwania”. Zmuszony jestem do zabrania głosu na jej temat - pisze Marek Skwarnicki.

Bez ogródek Marek Piekara/ Agencja GN Marek Skwarnicki. Zdjęcie archiwalne.

Od Redakcji

W swojej książce o infiltracji „Tygodnika Powszechnego” przez SB Roman Graczyk napisał o współpracy niektórych redaktorów TP, m.in. Marka Skwarnickiego, z komunistyczną bezpieką. Opinia redakcji GN na temat książki oraz oskarżeń niektórych redaktorów TP o współpracę z bezpieką została wyrażona w artykule Andrzeja Grajewskiego „Trudny rozrachunek” (GN 8/2011). A. Grajewski zakończył swój tekst zachętą, skierowaną do oskarżonych o współpracę z SB, do zabrania głosu w tej sprawie. Na tę zachętę od-powiedział Marek Skwarnicki – redaktor TP w latach 1958–1991. Oto jego wyjaśnienia:

***

Roman Graczyk pisze o mnie i o moich przyjaciołach z „Tygodnika Powszechnego”: Stefanie Wilkanowiczu, Halinie Bortnowskiej i nieżyjącym już Mieczysławie Pszonie jako o tajnych współpracownikach SB. O Bortnowskiej pisze jako o kontakcie operacyjnym, czyli szpiegowskiej wtyczce w parafii na Bieńczycach (tzw. Arki Pana), a potem w szeregach „Solidarności” Huty im. Lenina.

Za co przepraszać?
Całej książki nie mogę przeczytać, ponieważ w 80. roku życia straciłem wzrok. Przeczytano mi więc to, co odnosi się do mnie i przyjaciół, oraz przedmowę. Trzeba do tego dodać wywiady udzielone przez autora książki przed jej wydaniem. Zwłaszcza wywiad w „Rzeczpospolitej” narobił dużo hałasu na skutek swojej nieprzyzwoitości w stosunku zarówno do „Tygodnika Powszechnego”, jak i szeregu jego redaktorów. Graczyk z jakąś niezwykłą pasją atakuje moralnie i ideowo Krzysztofa Kozłowskiego, Adama Michnika, mnie i moich przyjaciół z dawnej redakcji TP. Mówi w nim m.in., że czeka, żebym ja w końcu doszedł do tego, by wszystko wyznać i jego przeprosić. Nie rozumiem, dlaczego mam coś wyznawać i dlaczego mam przepraszać Graczyka. Za co? Za to, że odmówiłem autoryzacji wywiadu do książki? Odmówiłem tej autoryzacji, kiedy on przesłał mi zapis nagranych przez nas rozmów. Były sformułowane tak, jakby to zrobił oficer SB. Potem w charakterystyce Bortnowskiej zauważyłem podobieństwa metody Graczyka, który najpierw pisze o Halince (to przyjaciółka mojej żony ze szkoły średniej w Toruniu), że była dzielna, walcząca i jakoś pożyteczna dla „sprawy”, a jednocześnie odnotowuje jej działalność, nieudokumentowaną archiwalnie, jako kontaktu operacyjnego SB, czyli funkcję wręcz szpiegowską w nomenklaturze ówczesnego resortu. W wywiadzie dla radia RMF, zamieszczonym w internecie, pozwolił sobie na insynuację, zasługującą na podanie go do sądu. Stwierdził, że istnieje notka esbecka odnotowująca moją odmowę informowania SB z terenu Watykanu. Dodał, że taka notka może oznaczać, że przez wiele lat informowałem o Watykanie SB, a ta notka to zerwanie tego kontaktu.

Jaka jest prawda?
Od 1976 r. byłem członkiem Papieskiej Rady do spraw Laikatu, mianowanym osobiście przez papieża Pawła VI, a potem przez Jana Pawła II. Nie tylko esbecy, ale także moi koledzy i przyjaciele nigdy nie usłyszeli ode mnie nic specjalnego o tym, co się działo w owej radzie na jej sesjach. Proszony w Watykanie, tak jak wszyscy członkowie rady, o opisy sytuacji świeckich w ich krajach, swoje sprawozdania przesyłałem za pośrednictwem kurii krakowskiej. Po dwóch kadencjach owego członkostwa następcą moim został Stefan Wilkanowicz. Wyjazdy do Watykanu, co najmniej dwa razy w roku, związane były ze staraniem się o paszport, co czyniłem w zwykły sposób, stojąc w kolejkach do biura paszportowego z zaproszeniem od kurii rzymskiej. W roku 1976 również kard. Wojtyła wezwał mnie do siebie i poprosił, bym pojechał na kongres Europejskiego Forum Laikatu Narodowych Komisji Apostolstwa Świeckich do Belgii.

Wybrano mnie tam w miejsce Wacława Auleytnera, którego Komisja Apostolstwa Świeckich Episkopatu Polski nie chciała da-lej utrzymywać we władzach Europejskiego Forum. Tak więc z zaświadczeniami od episkopatu, już nie watykańskimi, stałem w ogonkach po paszport też co najmniej dwa razy w roku. Nie koniec na tym. W roku 1969 otrzymałem literacką nagrodę Kościelskich, którą można było odebrać tylko w Genewie. Po długim oczekiwaniu otrzymałem paszport na ten wyjazd. Potem, na kongresie Pax Romana w Rzymie, zostałem wybrany na wiceprezydenta tego ruchu. To także wiązało się z wyjazdami. Gdy został wybrany Jan Paweł II i zaczął zapraszać do swojego samolotu reporterów z TP, by mu towarzyszyli w pielgrzymkach po całym świecie, i ja chyba z 10 razy znalazłem się w jego samolocie. Starania o paszport na te wyjazdy wymagały wielokrotnych kontaktów z oficerami SB. Ograniczałem je wyłącznie do spraw związanych z danym wyjazdem, nigdy nie zgadzając się na to, że zdam jakąkolwiek relację po powrocie z zagranicy. Żadnych kontaktów z SB nie taiłem przed Turowiczem, Pszonem i Kozłowskim. Wiedzieli o nich kardynałowie Wojtyła i Macharski. W aktach IPN nie ma śladu raportów o informowaniu SB o mojej działalności w Watykanie.

Nie dla kariery
Gdyby ktoś zapytał, czy opłaciły się te kontakty, odpowiem, że byłem do nich zmuszony administracyjnie nie po to, żeby się w przyszłości opłacały. Już w 1979 r. byłem pierwszym i jedynym dziennikarzem z Polski, towarzyszącym papieżowi w podróży do Meksyku. Reportaże stamtąd były jedynymi szeroko omówionymi w TP, a potem opowiadanymi w różnych miastach i kościołach w całej Polsce. Tylko ja i Radio Wolna Europa, BBC i Głos Ameryki nadawały te wiadomości. Potem napisałem kilka książek o pontyfikacie Jana Pawła II, wydawanych nawet przez wydawnictwa świeckie, i myślę, że dla mnie jako dla pisarza to się bardzo liczy. Do TP w 1958 r. przeniosłem się z Warszawy z rodziną nie po to, żeby robić karierę pisarską (co wtedy potencjalnie było możliwe), ale żeby bronić religii i Kościoła. Zwolniłem się z pracy i wykreśliłem z zespołu w roku 1991, w momencie gdy nowa grupa redaktorów z Romanem Graczykiem przyjęła program liberalno-antyklerykalny. Cztery lata temu, czując się zupełnie niewinny, jeśli chodzi o kontakty z bezpieką, złożyłem w krakowskim IPN prośbę o kwerendę w archiwach na mój temat. Miesiąc temu otrzymałem odpowiedź i mogłem wszystkie dokumenty obejrzeć w krakowskim archiwum. Otrzymam również ich ksero. Roman Graczyk nie miał żadnych podstaw, żeby twierdzić, że informowałem SB o Watykanie i w ogóle współpracowałem tajnie z SB. Autor ten, niebędący historykiem, wynalazł bardzo osobliwą metodę badania politycznej policji w Polsce, polegającą na analizie zestawień kosztów deklarowanych przez poszczególnych oficerów po kontaktach z redaktorami TP. Ale co może wynikać z tego, że na spotkanie z TW „Seneką” (taki nadano mi pseudonim, o którym dowiedziałem się dopiero pod koniec kwerendy) ubek wydał ileś tam pieniędzy na indycze mięso i dwie wódki (notabene niczego takiego nie pamiętam więc sam sobie musiał po-stawić i obciążyć kosztami MSW).

Uważam za rzecz niedopuszczalną opisywanie kontaktów z SB w latach, które obejmuje książka Graczyka, więźnia politycznego z okresu stalinowskiego, skazanego na śmierć i oczekującego na nią długo w samotnej celi. Graczyk odnotowuje, że szef IV wydziału SB w Krakowie (od spraw Kościoła) ofiarowywał Pszonowi za każde spotkanie butelkę koniaku. Rzecz zupełnie nieprawdopodobna, by Mietek, człowiek wielkiej kultury i patriota, takie koniaki przyjmował. A z bezpieką spotykać się musiał, skoro załatwiał sprawy, które w przyszłości miały decydować o zaakceptowaniu zachodnich granic Polski. Centralny Komitet Katolików Niemieckich w Bonn, instytucja związana z episkopatem niemieckim oraz z wysokimi urzędnikami państwa, był prawdopodobnie ponad miarę wyobraźni Graczyka. I ja takie kontakty miałem, jeżdżąc albo z Pszonem, albo z delegacjami naszego episkopatu. Nigdy nie czułem się politykiem. I chociaż w redakcji TP wszyscy zajmowaliśmy się też polityką, swoją główną rolę upatrywałem w pisarstwie oraz dziennikarstwie społecznym i reportażowym. I takim chyba pozostałem w pamięci tych, którzy mnie czytali i jeszcze żyją. Poczesne miejsce w moim tygodnikowym pisaniu zajmował felieton, podpisywany pseudonimem Spodek. Wydaje mi się, że Roman Graczyk przez długie obcowanie z archiwaliami IPN-u poddał się psychologicznemu naporowi mentalności, w której wszystko jest podejrzane, największe świństwa dopuszczalne, a więzy zaufania, nawet wśród współpracowników, zawsze podejrzane. W istocie starał się wykonać zadania planowane kiedyś przez IV Wydział SB. Dlaczego w roku 2011 stara się moralnie zniszczyć TP, nie rozumiem. Przez 30 lat pracy dla prasy katolickiej i dla Kościoła, mimo komunistycznych ataków, nikt mnie tak nie znieważył jak Graczyk.

Śródtytuły pochodzą od reakcji