Przy ołtarzu czy na ambonie słowa i postawa są wpisane w konwenans narzucający także specyficzny odbiór osoby. Wszystko jest ustalone i oczywiste. Wśród kabli, monitorów i układów scalonych konwenans przestaje działać.
Spotkanie towarzyskie. Przy jednym stole siedzą m.in. Krystyna Kowalonek i ks. Wojciech Drab. Ona jest dyrektorem Zespołu Szkół Budowlano-Elektrycznych im. Jana III Sobieskiego w Świdnicy. On księdzem od dziewięciu lat i świeżym wikarym w parafii pw. Miłosierdzia Bożego w Świdnicy. Jest jeszcze proboszcz. I to on właśnie oznajmia: – O, to jest dyrektorka szkoły, w której nie ma godzin dla ciebie - zwraca się do ks. Wojtka, przedstawiając go pani Krystynie.
Jeszcze tylko przez kilka chwil panuje niezręczna atmosfera. Pani Krystyna tłumaczy się, że brakuje godzin, bo mniej dzieci, że nie ma jak choćby pół etatu wygospodarować. Dla katechety. Zaraz potem, żeby nie było, że tylko ks. Wojtek jest pokrzywdzony przez los, dodaje: – Ja też mam kłopot. Nie mogę znaleźć inżyniera do uczenia elektrotechniki. W tym samym momencie niezręczna atmosfera znika. Pojawia się zaskoczenie i nadzieja. Obie bardzo uszczęśliwiające rozmówców.
Asystent
Wydział Elektroniki i Telekomunikacji Politechniki Wrocławskiej był w tamtych czasach bardzo prestiżowy. Tamte czasy to połowa lat dziewięćdziesiątych. Wojtek Drab wiedział jednak, że to jego świat. I nie mylił się. Inni także tak uważali, dlatego młody magister inżynier został na uczelni asystentem. Jego specjalność: cyfrowe przetwarzanie sygnałów, zwiastowała niesamowite możliwości m.in. w dziedzinie odbiorników telewizyjnych czy fotografii cyfrowej. Wtedy jednak nikt nawet nie marzył o płaskich jak stół telewizorach o rozdzielczości HD i o aparatach, w których zamiast kliszy będzie procesor.
Wojtek bierze udział w projekcie budowy sejsmografów dla KGHM. Czujniki drgań zainstalowane w kopalni są gwarancją bezpieczeństwa górników. Jego wiedza pozwala na udoskonalanie pracy telefonii komórkowej, która powoli zdobywa sobie powszechne uznanie i rozpoczyna rewolucję komunikacyjną. A wszystko dzięki umiejętności tworzenia procedury matematycznej, która to, co fizyczne (obraz, drgania czy dźwięk), zamienia na to, co zrozumiałe dla elektroniki. – Lubiłem to nawet – przyznaje dzisiaj w swoim mieszkaniu na Rolniczej. Mieszka w bloku.
Ksiądz
Ma 27 lat. Niby wszystko jasne, ale dzieje się coś, co burzy pozorny spokój. Pojawia się pytanie o kapłaństwo. Musi zmierzyć się z dylematem: kariera naukowa na politechnice czy ryzyko nieznanego w seminarium. – Praca na uczelni sprawiała mi satysfakcję. Rezygnując z niej, musiałem ponieść ofiarę – nie boi się wyznać.
Seminaryjne życie. – Bywały dni, gdy męczyło mnie pragnienie zajęcia się matematyką i tym wszystkim, na czym tak dobrze się znałem – mówi, sięgając po książki, z których każda w swoim tytule ma w jakimś momencie przedrostek „elektro”. – Jednak wtedy nie było na to ani czasu, ani możliwości.
Duszpasterstwo. Jeśli w seminarium jest mało czasu na hobby, to już zupełnie nie ma go w pracy parafialnej. Jednak ks. Wojtek prędzej czy później dawał się poznać jako niezły matematyk. Najpierw z prośbą o pomoc przychodzili uczniowie, a potem przydzielano mu oficjalne zajęcia wyrównawcze z matematyki. Tak było w ostatniej podstawówce, w której uczył. Dzięki temu egzamin klas szóstych wypadł nadzwyczaj dobrze.
Nauczyciel
Kolejna placówka wikariuszowska. Niestety po usilnych poszukiwaniach już wiadomo, że nie ma wolnych godzin katechezy dla nowego wikarego. – Pogodziłem się z tym – zapewnia. – Nawet pomyślałem, a proboszcz nalegał, żeby wziąć się za doktorat – napomyka. No tak, bo co tu robić do południa? Bóg chciał inaczej. Po raz kolejny zresztą. Albo: jak zwykle; On wie lepiej. Biskup zgodził się, by duchowny uczył innego przedmiotu niż katecheza. Zrozumienie dla sytuacji wyraził także ks. Korgul z wydziału katechetycznego. – Dawać świadectwo kapłańskiego i ewangelicznego życia można w każdych okolicznościach – argumentował.
A w sercu ks. Wojtka odezwała się stara pasja. Odszukał podręczniki akademickie i jeszcze raz uporządkował swoją wiedzę. Tę, z którą swego czasu wiązał całe życie, którą potem złoży w ofierze, a która teraz nieoczekiwanie znowu może się do czegoś przydać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.