Dlaczego szukać innego kościoła? Powodów może być sporo.
W miastach, gdzie parafii więcej, kościołów też jest więcej. Prawie jak kin, marketów, szkół, barów czy cukierni. Namieszałem? Wiem. I cała w tym bieda, że to nie pomysł felietonisty, a rzeczywistość. Zresztą dotyka ona nie tylko parafii miejskich. Wsiąść w samochód, kwadrans dalej, w innej dzielnicy, w innej wiosce jest też kościół. Tyle czasu, co piechotą do przypisanego parafialnego kościoła w mieście. Dlaczego szukać innego kościoła? Powodów sporo. I ten bardzo powszechny, polegający na ogólnym pędzie do szukania nowości – od nowej stylizacji zegarka czy butów, poprzez nowości kulinarne, po rozglądanie się za nową dziewczyną (gorzej jeśli żoną). Dlaczego nie poszukać innej szkoły dla dzieci (nawet za cenę morderczego dojazdu), albo innego kościoła. No i niebagatelne – szukać innego księdza, jego celebracji, jego kazania, jego sposobu bycia. A może uciec przed swoim?
Czy w tym jest coś złego? Nie o takie postawienie problemu chodzi. Raczej o zrozumienie problemu wiernych wędrujących. A pewnie i szukających. Bywają powody zewnętrzne – sama świątynia, w której jakoś nie czujemy się dobrze. Jej architektura, jej oświetlenie – to naturalne i to elektryczne. Tutaj można się dopatrywać wielu różnych czynników. I wymiernych, i subiektywnych, i krzyżujących się ze sobą. Proboszcz może wiele zdziałać, aby cechy odpychające osłabić, umocnić zaś to, co wnętrze świątyni uczyni zachęcającym. Kształtu przestrzeni zmienić się nie da, ale można na przykład zmienić kolorystykę oświetlenia, dobierając stosowne ledowe żarówki. Trudniej, ale można poprawić akustykę, stosując indywidualnie dobrany sprzęt – od mikrofonów po wzmacniacze, korektory, głośniki. To najprostsze przykłady, ale i tu warto sięgnąć po doświadczenie specjalistów różnych dziedzin. Bo ani gusty proboszcza, ani uchwała rady parafialnej nie zastąpią wiedzy i umiejętności fachowców.
A powody, nazwijmy je osobowymi? Osoby są różnej „rangi”. Jest proboszcz a może i wikarzy. Jest zakrystianka. Jest organista. Są (albo ich nie ma) ministranci i cała służba liturgiczna. Jest jakaś trudno definiowalna atmosfera tworzona przez schodzących się do kościoła ludzi, którzy wnoszą spokój, przyjazny uśmiech, modlitwą wypełniają przestrzeń. Kościelny z wolna obchodząc ołtarz z namaszczeniem zapala świece. Organista przed rozpoczęciem liturgii delikatnie gra preludium… Kazanie, jak spokojny strumień za źródła, wypływa z odczytanej ewangelii. A bywa też odwrotnie, inaczej na całej linii. Zostawiam bez przykładów i bez wyliczanki. I tak bym nie wymyślił wszystkiego, co już nieraz widziałem. Pewnie i mnie samemu by się dostało. Takie jest życie. Od kogo to wszystko zależy? Od księdza? Od proboszcza i wikarych? Od ich współpracy? W dużej mierze tak. Wiem jednak z mojego ponad pięćdziesięcioletniego doświadczenia, że i parafie bywają różne. W jednych pełna współpraca chętnych, wielu chętnych i wielorako zaangażowanych. W innych jak po grudzie. Albo proboszcz czuje się wciąż obcym, albo kłócą się między sobą o wszystko. Parafia to wspólnota, a jeśli każdy w swoją stronę?...
Zaczął się październik. W niejednej parafii nowy proboszcz już od kilku miesięcy zapuszcza korzenie. Ja, emeryt, co tygodnia jestem w miasteczku, albo w odleglejszym mieście na zakupach. W całej okolicy mnie znają – od tylu lat tu jestem. Ludziska przystają, witają się. No i niektórzy zaczynają: „Wie ksiądz, mieliśmy dobrego proboszcza, a jak dowiedzieliśmy się, że biskup nam go zabiera, to żałoba była. Ale już nie ma żałoby. Ten nowy jest inny, ale też super człowiek i super ksiądz. Trzeba by do biskupa pojechać, albo choć napisać i podziękować! Inni nie mieli takiego fartu”.
No właśnie, bywa inaczej. Markotna mina, ważone słowa – aby nie urazić, a jednak się jakoś wyżalić. „Tak nam smutno w kościele… Niektórzy już zaczęli jeździć w niedziele gdzie indziej. No, wie ksiądz, taka mszalna turystyka. Każdy samochód ma”. Nie wypytuję, księdza bliżej nie znam – to już pokolenie albo i dwa młodsi ode mnie. Ale smutno mi się robi – tym bardziej, gdy ktoś zaangażowany w kościelne i parafialne życie tak mówi. Inni także się usunęli, Wiem, że nieraz potrzeba wielu miesięcy, aby otworzyły się serca i parafian, i księdza. Muszą dojrzeć do siebie – bo takie jest prawo natury, prawo rozwoju, które czasu potrzebuje. Czasem jednak nic się nie klei.
Wtedy nasuwa się pytanie – rzadko wypowiadane głośno – kto tu winien? Parafia czy ksiądz. Słowo „winien” nie jest tu najszczęśliwsze, ale roboczo przy nim zostańmy. A odpowiedź? Jeśli w parafii zmiana proboszcza dokonuje się bardzo często – powiedzmy że co 2 – 4 lata – można przypuszczać, że istnieją tam jakieś zaszłości, które nie pozwalają wykrystalizować się wspólnocie. Ale gdy jakiś ksiądz co rok lub dwa wędruje na inną parafię, to można przypuszczać, że to on jest jakoś „niedopasowany”. W obu przypadkach współczuć księdzu, współczuć parafianom, współczuć także biskupowi. Trudna sprawa. Bo ani biskup nie życzy źle – czy to parafianom, czy księdzu. Ani ksiądz, ani tym bardziej parafianie.
Sytuacja w podobnych przypadkach może być za naszych dni o tyle trudniejsza, że Kościół i księża stali się obiektem nasilającej się nagonki. Parafie zaś coraz trudniej stają się wspólnotami, bo rozbicie społeczne i polityczne w Polsce osiągnęło stan alarmowy. Jednej rzeczy jeszcze nie dopowiedziałem. Otóż jeśli w ludzkich kalkulacjach jakaś sprawa wydaje się beznadziejna, to pewnie także brak modlitwy leży gdzieś tam u podstaw. Tego socjolog nie napisze. Ale wierzący felietonista nie może o tym zapomnieć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.