Choroba rewiduje wszystkie priorytety. To co było na co dzień ważne i angażujące nasze siły, nagle staje się bez znaczenia. W codziennym zabieganiu wyolbrzymiamy denerwujące nas bzdety, denerwujemy się głupstwami, a sprawy naprawdę istotne przeciekają przez życie jak przez dziurawe sito.
Odsłona 1. Atak
A jednak mnie dopadło. I natychmiast zwaliło z nóg. Bo covidowe choróbsko jest nieprzewidywalne. Żadnych symptomów ostrzegawczych! Pojawia się nagle jak mściwy wróg. Atakuje znienacka i często zmienia taktykę. Najpierw tłucze ci mięśnie, rozrywa klatkę piersiową, oblewa gorączką, rozsadza głowę. I z silnej, zdrowej istoty robi trzęsącą się galaretę. Na pomoc wzywasz paracetamol, ale ten skuteczny, jak dotąd, środek na wszelakie podejrzane stany chorobowe zawodzi. Więc we własnym łóżku oblewasz się zimnym potem, a rosnąca temperatura odbiera zdolność myślenia. To łagodna wersja covid-19. Masz niebywałe szczęście. Cierpisz w domu. Inni lądują w szpitalu pod respiratorem.
Po siedmiu czy dziesięciu dniach, gdy myślisz, że najgorsze masz już za sobą, paskudnik atakuje znowu. Wtedy w sukurs przychodzi układ odpornościowy organizmu. Gdy płonie całe ciało, on gasi, jak może. Z pożaru robi się potop. Z deszczu pod rynnę. Na razie nie wiesz, czego się spodziewać, bo za miesiąc może się okazać, że twoje płuca to rzeszoto. Na razie walczysz z wrogiem zupełnie sama. Ale wciąż bijesz się z myślami, że być może izolacyjna samotność zamieni się w szpitalną. I tego boisz się bardziej niż kolejnej dawki bólu.
W pierwszych dniach choróbsko potrafi przeistoczyć cię w bezsilne stworzenie. Czujesz się o dziesięć lat starsza, z trudem zwlekasz swoje zwłoki z łóżka, nie masz siły stać, zrobić sobie herbaty, otworzyć lodówki. Droga do łazienki to zdobywanie ośmiotysięcznika, jesteś bezradna jak dziecko we mgle.
Odsłona 2. „… ponad to”
Doświadczenie takiej choroby to egzamin. Dla ciebie, twoich bliskich, przyjaciół, służby zdrowia. U mnie wszyscy zdają go na szóstkę. Dzwonię do swojej pani doktor, wyliczam symptomy i moja wątła nić nadziei pęka. Potwierdza to, czego się obawiałam. Zaleca testy, nakłada izolację, fachowo instruuje, jak mam się zachować. Interesuje ją moja temperatura, ciśnienie krwi i… poziom saturacji. Hm… wiem, co to jest poziom cukru, ale saturacji? Ki diabeł? Jeszcze i to się mi przyplątało? Że covid mnie poziomuje, to już wiem, ale żeby jeszcze jakaś saturacja?
Na szczęście pani doktor cierpliwie tłumaczy, że saturacja to ilość tlenu we krwi i że mierzy się go pulsoksymetrem (kolejne covidowe słowo). Nie mam takiego ustrojstwa, więc skąd mam wiedzieć, czy mój poziom tlenu pozwoli mi dotrwać do jutra? I gdy ja chaosem myśli nadwyrężam pękającą z bólu czaszkę, Pani Agata głośno zastanawia się, jak zaradzić mojej niewiedzy. Wypożyczyć pulsoksymeter z NFZ? W piorunującym tempie dotrze do mnie po 24 godzinach. Sprawdza więc, czy wrócił ten wypożyczany pacjentom. Skądże! Nie tylko ja coviduję. Co robić? Nie mam bladego pojęcia. Na szczęście pani doktor ma. Po swoim dyżurze odda mi ten, którym obecnie bada pacjentów, a jutro do przychodni przyniesie z domu własny. Jestem w szoku. Tym razem niecovidowym! To się nazywa troska o pacjenta! Okazuje się, że są u nas Judymowie. W całkiem pokaźnej liczbie!
Bo wiem np. od znajomej covidowej rodziny, której troje członków zaraza rozłożyła niemalże na czynniki pierwsze, że inna lekarka opiekująca się nimi postąpiła tak, jak i moja pani doktor: podała im swój numer telefonu i prosiła, by dzwonili o każdej porze, jeśli się tylko czymś niepokoją. Niezwykłe. W takim odizolowaniu, niepewności i bezradności – świadomość, że ktoś czuwa i opiekuje się choćby przez telefon, jest doprawdy jak główna wygrana w loterii. Pani doktor co prawda żadnego losu nie wyciągała, ale za to z poczty kwiatowej dostała trzy bukiety od ozdrowieńców, których postawiła na nogi. Śp. ks. Józef Tischner zwykł mawiać swoim studentom, że „pozostaje to, co jest ponad to”! I miał rację.
Odsłona 3. Plan B
Jeśli „przygoda” z pandemią zaczyna się od kwarantanny, to owszem – trochę się obawiasz, ale jednocześnie kombinujesz, jak wykorzystać ten cudownie podarowany czas. Oczyma wyobraźni widzisz już zrealizowane, odłożone – jak dotąd na święte nigdy – projekty. Nawet możesz pracować. Oczywiście – zdalnie. Masz więc perfekcyjnie zaplanowane dni przymusowego urlopu. Ale człek planuje, Bóg krzyżuje. Znikąd pojawia się plan B i… trafiony – zatopiony! Pięknie zaprojektowana kwarantanna zamienia się w izolację, a ty z osiłka zamieniasz się w oseska, który nic nie może. Ani czytać, ani myśleć, ani funkcjonować. Covid bierze cię całą w swoje władanie. Pociechy szukasz w modlitwie, próbujesz rozważać teksty biblijne, wysilasz umysł i serce, ale zdajesz sobie sprawę, że już przegrałaś. Koronawirus wyssał z ciebie wszystkie siły witalne. Możesz co najwyżej zazdrościć Noemu. Bo on w arce gwizdał na deszcz, a ciebie nie stać na byle prychnięcie. No i topisz się w łóżkowym oceanie. Panie, za jakie grzechy? – pytasz. Odpowiedź Pana jest najpiękniejsza: grzesznej, pokutującej, zmaltretowanej daje Siebie. Do udręczonej fizycznie i duchowo przychodzi sam Bóg w komunii świętej. Z takim Gościem możesz obcować bez słów. Czysta, miłująca obecność.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).