Choroba rewiduje wszystkie priorytety. To co było na co dzień ważne i angażujące nasze siły, nagle staje się bez znaczenia. W codziennym zabieganiu wyolbrzymiamy denerwujące nas bzdety, denerwujemy się głupstwami, a sprawy naprawdę istotne przeciekają przez życie jak przez dziurawe sito.
Odsłona 4. Życie w walizce
Dostałam wypożyczony pulsoksymetr. Spisawszy pomiary saturacji i pulsu, wysyłam je pani doktor sms-em. Pytam także doktora Google’ a, jak tłumaczyć te tajemnicze szyfry. Wszystkowiedzący bożek internetowy nie ma dla mnie litości: jeśli saturacja spadnie do 70, to czas na rozrachunek ze swoim życiem. Jeśli masz odrobinę szczęścia i wejścia na Górze, to lądujesz w szpitalu. Patrzę na moje ustrojstwo i czytam: 74. Nie wiem, czy się pakować, czy pisać testament.
Na wszelki wypadek wytaszczam walizkę. Waży tonę. Czy ona taka ciężka, czy ja taka słaba? Czekając na odpowiedź pani doktor, zabieram się do pakowania. Muszę jak najszybciej trafić do szpitala. Zupełnie nie wiem, co spakować. Chaos w głowie, niepokój w sercu, wata w nogach. Patrzę bezmyślnie w czeluść nesesera i płakać mi się chce. Jestem naprawdę otumaniona i bezradna. W przypływie jakiegoś błysku (mam jednak świetnego Anioła Stróża) dzwonię do znajomej pani Eli, która covid przechodziła w szpitalu. Pani Elżbieta udziela mi fachowych rad i wybebeszona szafa, tudzież łazienka piętrzące się na moim łóżku znikają w walizie. W sumie – niewiele człowiekowi do życia potrzeba. Jedna głupia walizka.
Udzieliwszy szczegółowych instrukcji dotyczących dwutygodniowego hospitalizowania, pani Ela pyta o saturację i kiedy słyszy wynik, woła w wielkiej trwodze: „Ależ trzeba od razu dzwonić na pogotowie!”. Wyjaśniam, że dopiero wtedy, gdy pani doktor, do której mam całkowite zaufanie, zareaguje na moje liczby. „Proszę przeczytać mi dokładnie oba pomiary (saturacja i puls – przyp.)” – żąda doświadczona covidówka. Podaję: „74 i 98”. „Przy którym wyniku jest ikona procentu?” – drąży pani Ela. Wsadzam na nos okulary… i obie się śmiejemy! Saturacja 98 procent! Św. Piotr musi jeszcze poczekać! Jakby na potwierdzenie tego faktu przychodzi sms od mojej kochanej i zatroskanej pani doktor: „Świetny wynik, mogę spać spokojnie”. Ale jakoś nie umiem się cieszyć, chociaż czuję niewypowiedzianą ulgę. Czeka mnie przecież rozpakowywanie walizy!
Odsłona 5. Anioł Stróż w akcji
Tymczasem moja covidowa mentorka zwraca uwagę na mój paskudny kaszel. Skrzypię okropnie, to fakt. Mówienie przychodzi mi z trudem. „Przydałyby się inhalacje” - twierdzi pani Ela, dodając na marginesie uwagę, że w szpitalu takie „skrzypaczki” miały po dwie dziennie. Ponieważ nie mam żadnego inhalatora, wymijająco mówię, że można to załatwić parówkami. Bo na razie nie widzę siebie, gdy wiszę nad parującą miską z ręcznikiem na głowie i krztuszę się w ukropie. Gorąc wewnątrz i gorąc na zewnątrz. A podobno za oknem zima…
Mój Anioł Stróż jest niesamowity, wszedł w konszachty z p. Elą. Już po dwóch dniach przynosi mi od przyjaciółki z Jasła inhalator. Mam więc specjalistyczny sprzęt medyczny w domu i nadzieję, że jakoś z tej choroby się wykaraskam. Przyjazną rękę mego niebiańskiego przyjaciela dostrzegam wszędzie: w siostrach opiekujących się mymi zwłokami; widzę go w panu policjancie, który dzwoni do mnie codziennie i troskliwie pyta: „Jak się dziś pani czuje?”; w połajankach moich braci, których długo nie informowałam o swojej chorobie, więc teraz codziennie żądają raportu i udzielają zbawiennych rad; w przyjaciołach modlących się w mojej intencji…
Wszyscy uczą mnie cierpliwości („ bo do zdrowia dochodzi się powoli”) i ogromnie wzruszają. Duchem są tak blisko, że niemal ich czuję i słyszę. Zdumiewające są te wszystkie przejawy życzliwości i troski. Na przykład przyjaciele z Sanoka prosili swego syna mieszkającego w Krakowie, by zorientował się, czego potrzebuję. Bo może obiad trzeba przynieść? Albo skoczyć do apteki, zrobić jakieś zakupy, skoro wszystkie siostry są w kwarantannie. Znani i nieznani przywozili torby owoców dla całej uwięzionej wspólnoty! Witaminy, balsamy, mikstury, nalewki własnej roboty dostarczane pod drzwi były powodem wdzięczności i wzruszeń. Ludzie naprawdę są dobrzy. Nawet ci, którzy też przechodzili covid, dzielili się swoim doświadczeniem choroby: „Pij dużo wody” (byłam doprawdy chodząco-leżącą fontanną); „Na kaszel najlepszy jest Levopront”. Przed Palmową Niedzielą dostałyśmy półtorametrową palmę cudnej urody, misternie wykonaną z bibułek i zielonych gałązek. Mój Anioł Stróż był doprawdy wykończony. Rękami moich bliskich donosił, odnosił, radził, pocieszał, rozśmieszał, a przede wszystkim organizował każdą akcję pomocy i koordynował ją z anielską cierpliwością.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.