Ilu Czytelników potrafi wytłumaczyć, o co chodzi? Tak z grubsza, i w szczegółach? Nie będzie zaskoczenia, jeśli niewielu
Zdziwiłem się natomiast niedawno, gdy przeczytałem w ambitnym internetowym tekście, że „za kilka dni największe katolickie święto”. Wszystko było „wyjaśnione” – że popielec, najważniejsze święto katolików, wszyscy mają obowiązek przyjść na mszę, ksiądz posypuje ich popiołem. I trochę innych objaśnień, jakby tłumaczył jakieś plemienne święto w afrykańskiej pustyni i puszczy. Autor był po prostu słabo zorientowany. A mnie się zdawało, że w naszym kraju akuratnie takich spraw tłumaczyć nie trzeba. I zdawało mi się, że jeśli już, to wystarczy zaglądnąć do Wikipedii. Chanukę, ramadan i kuczki zostawmy na później.
Stawiam inny problem: religia, katecheza, etyka. Bo w szkole przedmiot zwie się „religia”, uczy go katecheta/tka, alternatywą jest etyka (jest a najczęściej nie ma). Jeśli religia, to trzeba zapytać: jaka? W większości rzymsko-katolicka. Ale może być inna, także w różnych wariantach. To sprawa statystyki wyznaniowej w Polsce. A co mają zrobić ci, którzy w lokalnej statystyce się nie mieszczą? Tego w felietonie rozstrzygnąć nie można. Zaś „religia” w wydaniu ponadkonfesyjnym, to raczej religioznawstwo. A może właśnie ono jest potrzebne?
Tymczasem jesteśmy bombardowani newsami, jak to uczniowie masowo rezygnują z udziału w lekcjach religii. Jeśli te newsy są tyle warte, co wspomniane teksty o popielcu, to nie ma co alarmu robić. Obdzwoniłem znajomych nauczycieli, katechetów, dyrektorów szkół. Jest bardzo różnie. Żeby jakiś wiarygodny obraz otrzymać, trzeba by solidnej kwerendy.
Miałem i drugie pytanie do pedagogów. Czy uczeń może swoją decyzję zmienić w trakcie trwania roku szkolnego? (W szkołach ponadpodstawowych uczeń może stosowną deklarację składać samodzielnie). Większość moich rozmówców była zaskoczona pytaniem. Odszukałem w internecie stosowny dokument prawa oświatowego. Interesujący nas fragment brzmi: „Życzenie, o którym mowa w ust. 1, jest wyrażane w formie pisemnego oświadczenia. Oświadczenie nie musi być ponawiane w kolejnym roku szkolnym, może jednak zostać zmienione”.
W przytoczonym zdaniu mowa o kolejnym roku szkolnym – z czego wynikałoby, że zmiana dotyczy nowego roku szkolnego. Czy zatem przyjmowanie przez szkołę deklaracji w trakcie roku szkolnego nie jest nadużyciem a przynajmniej ominięciem prawa? Stawiam to pytanie nie dlatego żem ksiądz i szukam sposobów ograniczenia odpływu uczniów z lekcji religii. Pytam jako wieloletni nauczyciel, pilnie uczestniczący we wszystkich pracach i konferencjach rady pedagogicznej, pytam jako osłuchany od dziecka w tych tematach – oboje rodzice byli nauczycielami. Tak czy inaczej coś tu jest i niejasne, i chyba traktowane tak, żeby mieć spokój.
Problem tkwi jednak głębiej. Z punktu widzenia przynależności do Kościoła i nawiązując do komentarza sprzed tygodnia, nazwałbym deklarację nieuczestniczenia w szkolnej nauce religii „małą apostazją”. Bo widzę jak w naszych czasach pleni się niestałość wśród ludzi. Zacytuję tekst z tamtej soboty: „Żyjemy w świecie wszechobecnej apostazji. Apostazja z Kościoła jest tylko jedną z wielu. I wcale nie najtrudniejszą”. Zdeklarowanie w szkole, że przestaję brać udział w zajęciach religii najczęściej jednak nie oznacza ani porzucenia wiary, ani odejścia z Kościoła. Motywy bywają z innej beczki. Na przykład godzina przyjazdu lub odjazdu autobusu, gdy religia jest na pierwszej lub ostatniej lekcji. Natłok zajęć pozalekcyjnych. Zadarcie z katechetą (księdzem lub nie). Zbyt dewocyjne nastawienie katechetki. Dziewczyna się wypisała, to on też. I cały worek innych powodów – nie-powodów. Usprawiedliwiać każdy? Bynajmniej. Takie i inne problemy zawsze były i nie warto ich rozdmuchiwać.
Toż to kochany Kornel Makuszyński w jednym z młodzieńczych wierszy napisał: „Na próżno jędza w przebraniu księdza z lodu nas spędza. W pierwszej be klasie, w zimowym czasie nikt mu nie da się”. Z hukiem wyrzucili go z tej I b w gimnazjum... Ale ja go rozumiem i na radzie pedagogicznej bym go bronił. Poza tym krajan – on ze Stryja, a ja początek życia spędziłem w pobliskiej Turce nad Stryjem. Dlatego i w ocenie współczesnej „małej apostazji” trzymam się spokoju i dowcipu kolegi Makuszyńskiego. A nie był to człowiek układny i grzeczny, oj nie był. Ale takiego spojrzenia na świat z przymrużonym okiem można się od niego uczyć. Koniec życia łaskaw nie był dla niego. Zapalcie mu lampkę ma Pęksowym Brzyzku w Zakopanem.
A chanuka, ramadan i kuczki? Jeśli nie ma religii, dobrego katechety, dobrej polonistki, prawdziwego historyka – to nie mamy pojęcia o bogactwie wszystkiego, co wyrasta z wiary. Z wiary sięgającej dalej niż mglisty horyzont. Wstyd by było tłumaczyć co to chanuka, ramadan i kuczki.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.