Historia Haley Robinson pokazuje, że często to strach sprawia, że kobiety decydują się na aborcję. Za to wsparcie potrafi zdziałać cuda.
W dniu, w którym Haley dowiedziała się, że jest w ciąży w jej głowie pojawił się strach. Nie była mężatką, chciała się uczyć, pochodziła z dobrej rodziny. "Co powie mój chłopak? Jak ma się dalej uczyć? Gdzie będzie pracować i czy będzie w stanie?" - te pytania kołatały w jej głowie. Cały dzień czuła się fatalnie, sparaliżowana strachem i wstydem.
"Gdy wracam do tego dnia, rozumiem. Rozumiem, że każda kobieta może być przerażona i może jej się wydawać, że potrzebuje aborcji - czegoś, czego myślałam, że nigdy nie zrozumiem" - wyznaje Haley. To poczucie strachu otworzyło jej oczy. Teraz traktuje to jako dar, że może być dla innych kobiet, które są w ciąży i są same.
"Wierzę, że strach prowadzi kobiety do aborcji, to on je przekonuje, że nie mają innego wyjścia" - pisze na lifeteen.com - "Ale strach można odrzucić. Strach można pokonać" - dodaje.
Gdy udało jej się wreszcie podnieść z podłogi w łazience, pojechała do rodziców. Wspomina, że nie mogła oddychać i była przestraszona. "Ale, gdy tylko powiedziałam, że jestem w ciąży, zobaczyłam, jak ten strach można pokonać". Jej rodzice nie sprawili, że czuła się jeszcze gorzej, nie okazali gniewu, ani nie żądali konkretnego planu na przyszłość. "Po prostu mnie trzymali. Powiedzieli, że mnie kochają. Przywrócili mi trochę siły". A potem wkroczyli wraz z nią w jej strach. Usiedli i zaczęli rozmawiać. Pomogli jej się uwolnić od strachu. Zaoferowali pomoc w wychowaniu dziecka, zapewnili wszystko, co trzeba, po prostu pokazali, że grają z córką w jednej drużynie.
"To prawdziwi bohaterowie tej historii. Pokochali życie mojego dziecka od chwili poczęcia i chcieli je kochać przez resztę jego cennego życia".
Haley podkreśla, że właśnie tego potrzebowała, że każda kobieta tego potrzebuje, kiedy znajduje się w takiej sytuacji.
"Potrzebowałam kogoś, kto nie tylko pomógłby mi przejść przez ciążę, ale także kogoś kto by mi powiedział, jak żyć po urodzeniu dziecka". Zwraca także uwagę, że "musimy wejść w życie tej matki i dziecka i być dla nich Chrystusem. Musimy być gotowi wkroczyć w ich bałagan lęku i strachu i być z nimi."
W następnych tygodniach Haley rzuciła wszystko i przeprowadziła się do sutereny swoich rodziców. Śmiała się, że jest właśnie taką dziewczyną, która zaszła w ciążę i przeprowadziła się do sutereny rodziców.
"Moja nieplanowana ciąża była największą walką, jaką kiedykolwiek przeżyłam. Ale dzięki tej walce znalazłam tyle piękna. Nigdy nie doświadczyłam takiej radości, jak wtedy, gdy mój syn po raz pierwszy zaczął kopać, jak słyszałam bicie jego serca lub dzień, w którym dowiedzieliśmy się, że to chłopiec. Bóg naprawdę wziął wszystkie moje obawy i obrócił je w tak wielką nadzieję na naszą przyszłość."
Coś, co uważała za najgorsze w jej życiu, stało się największym darem. Także jej chłopak okazał się ogromnym wsparciem. Pokazał, co to znaczy być pro-life, co to znaczy być ojcem. Zaczął żyć dla osoby, której jeszcze nie znał, a nie tak by to jemu było wygodnie.
Haley czuje ogromną wdzięczność wobec rodziców. A narodziny syna pokazały jej, ile w niej miłości.
"Kiedy spojrzałam w jego twarz, zobaczyłam tyle niewinności i piękna, a kiedy spojrzał na mnie po raz pierwszy, wiedziałam, że mnie zna. A w jego oczach było tylko zaufanie."
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.