Co odróżnia człowieka od zwierząt? Nie, nie sam rozum. Przede wszystkim to, że potrafi swoim instynktom powiedzieć „nie”.
Z cyklu "Jak żyć, by podobać się Bogu"
Jak żyć, by podobać się Bogu? To pytanie zadaje sobie każdy chrześcijanin na serio traktujący swoją wiarę. Bo przecież wiara to nie tylko deklaracje, ale przede wszystkim idący za nimi chrześcijański styl życia. Jego najbardziej podstawowym elementem jest zachowywanie przykazań. Oczywiście rozumianych w duchu nauczania Jezusa Chrystusa, który najwyraźniej i najszerzej odniósł się do przykazań w swoim Kazaniu na Górze. Jak więc żyć?
W ciągu już niemal roku naszych korepetycji z teologii moralnej poruszyliśmy zagadnienia natury ogólnej dotyczące chrześcijańskiej moralności oraz nauczanie wynikające z pierwszych pięciu Bożych przykazań. Dziś czas rozpocząć wyjaśnienia dotyczące przykazania szóstego, „Nie cudzołóż”, które wyjaśniając Jezus powiedział, że jego złamaniem jest już nawet pożądliwe patrzenie. A że nie jest to przykazanie błahe najlepiej świadczy fakt, że właśnie w jego kontekście mówił także o potrzebie ocięcia ręki czy wyłupienia oczu, jeśli członki te są powodem do grzechu (Mt 5). Wbrew lekceważeniu, jakie w dzisiejszym świecie spotyka, jest ono bowiem bardzo ważne.
Seksualność wpisana jest w naturę człowieka. To prawda. Nie jest natomiast prawdą, że wszystko co naturalne, zawsze z automatu jest dobre. I nie chodzi tylko o całkiem naturalne przecież trucizny zawarte w grzybach czy jadach węży. Ot, takie poczucie głodu. Choć ważnym jest jego zaspokojenie, to przecież za moralnie naganne uznalibyśmy, gdyby ktoś egoistycznie nasycił się, nie dbając o swoich głodnych bliźnich. Albo taki instynkt samozachowawczy: niewątpliwie jest czymś naturalnym. A przecież od człowieka wymaga się, by w sytuacji zagrożenia, mimo przeżywanego strachu, nie ratował tylko siebie. Podobnie jest też z całkiem naturalnym gniewem. Niedobrze, gdy człowiek swoją wolą, wspartą rozumem, nie potrafi go okiełznać. I podobnie jest z seksualnością. Dobra jest, kiedy służy miłości. Autentycznej miłości. Nieopanowana nie miłości służy, ale destrukcji. Destrukcji zarówno miłości, jak i całej osoby.
Bo w jakiejś części tylko prawdą jest powtarzana często teza, że pokusy dotyczące czystości najłatwiej pokonać... uleganiem im. Ma to sens, gdy chodzi o zdrowe relacje małżeńskie. Bez tego... To jakby gasić ogień dolewaniem doń benzyny. Taki ogień może i grzeje, ale zostawia zgliszcza. Zgliszcza miłości i zniszczonego pożarem namiętności człowieka. I gdy taki ogień wyczerpany brakiem paliwa zgaśnie, rozpalić na nowo może go już tylko nowa dawka benzyny. Same zgliszcza już nie płoną.
O co więc chodzi w VI przykazaniu? Po pierwsze o to, co nazywa się czystością. Czyli o to, by człowiek był panem samego siebie. Cielesna natura człowieka mocno nań wpływa. Musi jeść, musi pić, musi oddychać, musi spać. Człowiek nie da rady tych swoich potrzeb ignorować. Wszystkie jednak muszą być poddane wspomaganej rozumem ludzkiej woli. Gdyby nie wola i rozum, człowiek zachowywałby się jak kierujące się tylko instynktem zwierzę. I tak właśnie jest z seksualnością. Chodzi o to, by nie ona kierowała człowiekiem, ale by człowiek kierował nią. Kierował czyli potrafił ją też, kiedy trzeba, opanowywać. Bo dopiero będąc panem samego siebie, osoba może być darem dla drugiej osoby. Nie rabusiem, zabierającym wszystko co cenne i niewiele albo i nic w zamian nie dającym. To po pierwsze. Po drugie chodzi o trwałość łączącej małżonków więzi. Czyli o autentyczną miłość.
Małżeństwo jest umową, w której dwoje ludzie łączy się z sobą na dobre i na złe. Jak dwójka alpinistów, którzy wiążąc się liną wiedzą, że co by się nie działo, rozwiązać mogą się dopiero, kiedy szczęśliwie zakończą wspinaczkę; podłością byłoby przed jej ukończeniem partnera zostawić i związać się z kim innym. Skoro decyzja zapadła, trzeba w niej trwać. Czyż nie jest zresztą jakąś tragedią o wymiarze wręcz kosmicznym, gdy miłość, która pchnęła niegdyś małżonków do złożenia sobie małżeńskiego ślubowania, ot tak, po prostu, kończy się, zamieniając się często w niechęć czy nawet nienawiść? Czy prawdziwa miłość może się kiedykolwiek skończyć?
To nie była prawdziwa miłość – mówi się, gdy mąż czy żona spowszednieli, a na horyzoncie pojawia się ktoś nowy, znacznie bardziej ekscytujący. I wypada się zgodzić: to nie była miłość. Dokładniej: NIE KOCHAŁEŚ. To, co nazywałeś miłością, było zapatrzonym w siebie egoizmem. Dlatego tak łatwo przekreślasz wszystko, co przez lata z drugą osobą cię łączyło, a szukasz szczęścia gdzie indziej. Bo jesteś zapatrzony w siebie. Tylko kim jest człowiek, który miłość do drugiej osoby pomylił z miłością własną? Kompletna klęska...
Posiadać siebie, by móc być bez reszty darem dla drugiej osoby. To najgłębszy sens szóstego przykazania. Nie chodzi więc o drobiazg. Tu chodzi o dojrzałe człowieczeństwo i odpowiedzialne budowanie relacji z ludźmi. A szczegóły? W następnych odcinkach naszego cyklu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
13 maja br. grupa osób skrzywdzonych w Kościele skierowała list do Rady Stałej Episkopatu Polski.