Trudno oczekiwać, że młody człowiek będzie chciał poświęcić swoje życie czemuś, co uważa za niespecjalnie potrzebne.
O kryzysie powołań słyszymy coraz częściej. To prawda: kandydatów do seminariów jest coraz mniej. Coraz częściej można też usłyszeć głosy ze strony Kościoła instytucjonalnego, że “nie ma kim pracować”. W tym kontekście warto zauważyć badania ks. Remigiusza Szauera prowadzone wśród młodzieży diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej (pisał o nich pod koniec listopada na portalu Więź ks. Andrzej Draguła).
Do tekstu można sięgnąć, przywołam zatem krótko. Na pytanie: „Czy Kościół mógłby prowadzić do zbawienia wiernych bez duchownych?” 9,7 proc. badanych odpowiedziało „zdecydowanie tak”, odpowiedzi „raczej tak” udzieliło 26,2 proc., tych, którzy nie wyobrażają sobie zbawienia bez pośrednictwa kapłanów jest łącznie tylko 25,9 proc. respondentów. Pozostałe 38 proc. badanych nie zdecydowało się na żadną odpowiedź. Wydaje się zatem, że zdaniem przynajmniej części młodych, także wierzących i praktykujących, księży jest dość, bo – tak naprawdę – niespecjalnie są potrzebni.
Do czego zatem jest ksiądz? Do sprawowania sakramentów. To zauważy każdy, kto z nich korzysta. Do czego jeszcze? “Aż 44,9 proc. badanych nie postrzega duchownych jako osób, z którymi można rozmawiać o problemach życiowych i prosić o wsparcie. Z problemem do księdza gotowych jest pójść 31,8 proc. ankietowanych” – pisze ks. Draguła. Dlaczego? Można sobie tylko wyobrażać. Może to być kwestia niedostępności, ale także poczucia, że księża są “z innego świata”, zatem nie mają wystarczających kompetencji, by pomóc albo zwyczajnie będą oceniać zamiast słuchać. Tak czy inaczej: wpływ duchownych, a więc i Kościoła na realne życie dużej części młodych jest żaden.
To jedna strona medalu. Drugą widać zwłaszcza wtedy, gdy “upada” jakiś znany duszpasterz. Ludzie, którzy za nim poszli czują się zawiedzeni, zagubieni, osieroceni. Jak dalej iść samemu? Jak się znów odnaleźć w Kościele? Kto będzie mi ojcem, mistrzem, nauczycielem?
Nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus. [Mt 23,8-10]
Niestety, w naszym duszpasterstwie ciągle dominuje styl dyrektywny. Styl wskazywania drogi zamiast towarzyszenia w jej odnajdywaniu. Styl, który nie uczy dorastać i brać odpowiedzialności za siebie, swoje decyzje, swoje chrześcijaństwo. Styl, który uzależnia, zwłaszcza jeśli towarzyszą mu chwyty emocjonalne. Nie, to nie jest tylko sprawa przewodników, choć na nich spoczywa główna odpowiedzialność. To także bardzo mocno kwestia oczekiwań ludzi, którzy chcą jasnego wskazania drogi. Istotnie, łatwiej jest się na kimś uwiesić i zrzucić na niego odpowiedzialność za swoje życie, niż szukać, może popełniać błędy i je naprawiać.
Te dwie skrajne postawy mają wspólny mianownik. Jeśli spodziewam się dyrektywności zamiast wysłuchania i pomocy nie pójdę porozmawiać. Jeśli wiem, co usłyszę, po co mam mówić? Przecież ten schemat, który on proponuje, jest dla mnie nierealny. Więcej: ja tak nie chcę!
Nie, to nie musi być ucieczka od Boga. Jest rzeczą wielce niebezpieczną chcieć prowadzić wszystkich tą samą drogą do doskonałości – mówił św. Ignacy Loyola. Każdy ma swoją ścieżkę w ramach Drogi, którą jest Chrystus. A my ciągle próbujemy pakować ludzi w znane nam schematy, nie zastanawiając się, czy są dla nich dobre.
Nic dziwnego, że od nas uciekają. Nic dziwnego, że nie mają potrzeby kontaktu. A przecież trudno oczekiwać, że młody człowiek będzie chciał poświęcić swoje życie czemuś, co uważa za niespecjalnie potrzebne. Ja bym na jego miejscu nie poświęciła.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.