Czują się osamotnieni. Mają prawo do buntu. Bo młodzi odchodzą do innych kościołów, a nawet do sekt; bo dzieci umierają bez chrztu, kiedy liderzy i katechiści nie są dobrze przygotowani do swojej posługi.
Zambia jest jednym z najbiedniejszych krajów na świecie. 86 procent z 10,3 miliona mieszkańców żyje poniżej progu ubóstwa. Wiele osób nie ma dostępu do prądu, wody, pożywienia i odzieży. Wielu mieszkańców żyje slamsach, gdzie gęstość zaludnienia jest zadziwiająca - lepianka przy lepiance. Średnia długość życia jest bardzo niska.
W buszu też inaczej płynie czas. - Mówi się, że misjonarze mają zegarki, a tubylcy czas - mówi ks. Zenek Bonecki, który od kilkunastu lat pracuje w Zambii. - Na początku bardzo mnie irytowało to ich ciągłe spóźnianie się, na wszystko; na spotkania, na nabożeństwa, na Msze. A oni tylko dziwili się: "Ale o co chodzi?". Odpuściłem. Bywa, że umawiam się z kimś na konkretną godzinę, a on przychodzi po dwóch, trzech godzinach, uśmiechnięty, wyluzowany, jakby było za pięć. Jest w tym wszystkim jakiś wyjątkowy spokój.
Czas płynie też inaczej, kiedy Zambijczycy przychodzą na Msze św. Nie spoglądają nerwowo na zegarki, oczekują długich kazań, których z uwagą słuchają i żywo na nie reagują. - Są w tym niebezpieczni - śmieje się misjonarz. - Człowiek naprawdę musi uważać na to, co mówi. Każda pomyłka językowa jest natychmiast wychwycona i później jest z czego sobie żartować.
Hipopotam z Wami
Lapsusy językowe misjonarzom zdarzają się często. Poznanie języka jest jedną z największych trudności, z jakimi się zmagają. Zambijczycy posługują się językiem bemba, który dla Europejczyka jest bardzo trudny do opanowania. - Warto jednak mówić jak najwięcej w miejscowym języku, bo to ważne dla Afrykanów - przekonuje ks. Zenek. - Cieszą się z tego, czują się docenieni. Poza tym niewielu z nich posługuje się językiem angielskim, szczególnie w wioskach. Miejscowi ludzie są bardzo wyrozumiali i życzliwi, kiedy popełnia się błędy. Chętnie pomagają i poprawiają, co czasem jest okazją do nawiązywania dobrego kontaktu z nimi, nawet podczas głoszenia kazań.
Wspomina, jak u progu swojego pobytu w Zambii odprawiał Mszę w języku bemba, nie rozumiejąc ani słowa. Przysłuchiwał się temu ks. Piotr Kołcz z Tychów, z którym początkowo pracowali na jednej parafii. W pewnym momencie gruchnął śmiechem, a z nim cały kościół. - Po prostu zamiast "Pan z Wami", powiedziałem "Hipopotam z Wami"...
Na szczęście wiele zwrotów można łatwo skojarzyć. Na przykład "kura" w języku cibemba, brzmi "koko", a "ojciec"... "tata". Zresztą nie tylko język stanowi trudność w adaptacji misjonarza do afrykańskich warunków. Nieraz również mentalność mieszkańców, klimat, choroby tropikalne. To wszystko wynagradza jednak życzliwość ludzi, ich serdeczność, wdzięczność, zaangażowanie. - Afrykański Kościół opiera się na aktywności świeckich - tłumaczy ks. Zenek. - Przez te cztery lata nie zdarzyło mi się zaśpiewać psalmu podczas liturgii, przeczytać Czytania czy modlitwy wiernych. Świeccy czują się odpowiedzialni za Kościół. Jest w nich wiele dobrej woli i chcą wszystko robić, jak najlepiej, na chwałę Bożą. Kiedy czasem "nawalają" i trzeba poważnie porozmawiać z liderami, nie obrażają się, tylko pokornie przyjmują uwagi i widać, jak bardzo chcą się poprawić.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.