Teolog dogmatyk z UP JPII wyjaśnia zagadnienia związane ze śmiercią, wskrzeszeniami czy modlitwą za zmarłych.
Dawid Gospodarek (KAI): Dlaczego umieramy? Czy śmierć to kara? Czy gdyby nie grzech pierworodny, nie byłoby śmierci?
Ks. dr Krzysztof Porosło: - Nie jest łatwo jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie o to, czy śmierć jest bezpośrednią konsekwencją grzechu pierworodnego, ponieważ tutaj trochę rozbiega się oficjalne nauczanie Kościoła, wyrażone chociażby w Katechizmie Kościoła Katolickiego, z tym, co na ten temat twierdzi większość współczesnych teologów.
Przypomnijmy, jak uczy Katechizm: „Śmierć jest konsekwencją grzechu. Urząd Nauczycielski Kościoła, który autentycznie interpretuje wypowiedzi Pisma świętego i Tradycji, naucza, że śmierć weszła na świat z powodu grzechu człowieka. Chociaż człowiek posiadał śmiertelną naturę, z woli Bożej miał nie umierać. Śmierć była więc przeciwna zamysłom Boga Stwórcy, a weszła na świat jako konsekwencja grzechu. «Śmierć cielesna, od której człowiek byłby wolny, gdyby nie był zgrzeszył», jest «ostatnim wrogiem» człowieka, który musi zostać zwyciężony” (KKK 1008).
- To nauczanie oczywiście ma potwierdzenie w wielowiekowej Tradycji i w samej Biblii, chociażby w tym zdaniu z Księgi Mądrości: „Bo śmierci Bóg nie uczynił i nie cieszy się ze zguby żyjących. Stworzył bowiem wszystko po to, aby było, i byty tego świata niosą zdrowie: nie ma w nich śmiercionośnego jadu ani władania Otchłani na tej ziemi” (Mdr 1,13-14).
To jakie wątpliwości mają teologowie?
- Mimo tak jednoznacznej wypowiedzi Katechizmu coraz więcej teologów zauważa, że tezy o śmierci jako skutku grzechu pierworodnego w świetle aktualnego stanu naszej wiedzy o świecie nie da się utrzymać bez zastrzeżeń. Wiemy dzisiaj, że śmierć jest w sposób konieczny wpisana w ewolucyjny obraz świata, którego częścią jest człowiek. Wobec tego coraz częściej mówi się, że skutkiem grzechu nie jest sama śmierć człowieka, ale sposób przeżywania przez człowieka śmierci, a więc to, co byśmy nazwali dramatem śmierci. Skutkiem grzechu zatem nie tyle byłaby śmierć rozumiana jako ograniczenie w czasie ziemskiego życia, ale sposób w jaki człowiek doświadcza śmierci. Skutkiem grzechu byłoby cierpienie i ból, które towarzyszą człowiekowi w umieraniu. Skutkiem śmierci byłoby doświadczenie radykalnego końca i zerwania, gwałtu zadanego na naszym życiu, a nie naturalnego przejścia z jednego etapu życia do drugiego.
A co z pozytywnymi aspektami śmierci? Św. Paweł pisał, że zyskiem byłaby śmierć…
- Tak, warto również zwrócić uwagę na to, że Kościół zawsze – obok prawdy o dramacie śmierci – dostrzegał również jej pozytywny sens. Ojcowie Kościoła wielokrotnie podkreślali, że śmierć nie tylko jest konsekwencją grzechu i w tym sensie karą za niego, ale również można w niej widzieć ratunek od Boga. To śmierć fizyczna sprawia, że nasze ziemskie życie z konsekwencjami grzechu takimi, jak cierpienie, choroby i wszelkiego rodzaju ból, nie zostaje zachowane w takiej postaci na wieczność, co byłoby koszmarem i beznadzieją. Śmierć otwiera drogę dla nadziei życia wiecznego bez bólu i cierpienia.
Z drugiej jednak strony, życie bez perspektywy śmierci miałoby znamiona tymczasowości w tym sensie, że nic nie miałoby charakteru ostatecznego, decydującego, a co za tym idzie, nic nie byłoby prawdziwie ważne, za nic nie bralibyśmy pełnej odpowiedzialności. Jak napisał G. Greshake, w życiu bez perspektywy śmierci „wszystko byłoby równie ważne, więc obojętne, bo zawsze można by było to nadrobić bądź w nieskończoność odsuwać”.
Po trzecie, śmierć sprawia, że uświadamiamy sobie, że życie nie jest oczywistością, że nie jest produktem naszych własnych rąk, ale że zawsze jest darem od Boga, o który trzeba dbać i za który trzeba być wdzięcznym. Śmierć uświadamia nam również naszą skończoność i konieczność uznania naszej pełnej zależności od Stworzyciela. Przy pomocy śmierci Bóg ciągle wytrąca nam z ręki naszą pewność siebie, naszą pychę dążącą do ustanawiania nas samych panami życia.
Jak przygotować się do śmierci? Co zrobić, żeby zawsze być na nią gotowym?
- Mówiąc o śmierci zawsze zachowuję daleko idącą ostrożność. Mam wobec niej duży szacunek. Wolę zamilknąć niż mówić o niej zbyt lekko, szczególnie kiedy rozmawiam z człowiekiem, który zmaga się ze śmiertelną chorobą lub opłakuje śmierć bliskiej osoby. Zawsze z dużym dystansem patrzę na tych, którzy błyskawicznie stwierdzają, że chrześcijanin powinien na pogrzebie być radosny, a nie płakać, bo przecież śmierć to brama do zjednoczenia z Panem. Kościół zawsze respektował powagę śmierci, choć równocześnie nie pozwalał się jej wciągnąć w otchłań beznadziei. Mówił o niej z perspektywy zmartwychwstania Pana.
I to jest chyba klucz, choć wydaje mi się, że nie istnieje prosta recepta na to, aby przygotować się na śmierć w tym sensie, żeby się jej nie bać. Lęk przed śmiercią jest naturalny, bo śmierć, która jest rozdzieleniem ciała od duszy, jest dla człowieka będącego jednością psychofizyczną czymś nienaturalnym. Ten lęk wiąże się również z ostatecznością i nieodwołalnością śmierci. Już nic nie da się zmienić, nic nie da się poprawić. Kto z nas ma przekonanie, że przeżył życie idealnie, że nic by nie chciał w nim zmienić i poprawić? Lęk również wiąże się z niepewnością tego, co jest po drugiej stronie. Moglibyśmy powiedzieć, że z pomocą tej wątpliwości przychodzi wiara, ale moje doświadczenie pracy duszpasterskiej pokazuje, że również ludzie głęboko wierzący bardzo różnie przeżywają moment swojego odejścia. Dla jednych dokonuje się on spokojnie, w ciszy, pogodzeniu się, z wypisanym na twarzy delikatnym uśmiechem. Inni do końca próbują się wyrwać śmierci z objąć, odrzucają perspektywę jej nadchodzenia, buntują się wobec konieczności odejścia z tego świata. Inni znowu do końca są pełni lęku. Nawet św. Teresa z Lisieux z jednej strony mówiła „chcę widzieć Boga, ale trzeba umrzeć, by Go zobaczyć”, a z drugiej powtarzała: „nigdy nie nauczę się umierać”.
Kiedy więc człowiek jest gotowy na śmierć? I jak ma się do niej przygotować?
- Wydaje mi się, że mogę tak naprawdę udzielić tylko jednej ważnej odpowiedzi: żyć w stanie łaski uświęcającej i karmić się Ciałem Pana. Człowiek gotowy do spotkania z Nim na wieczność to taki, który tu, na ziemi, jest z Nim zjednoczony. Zresztą sam Jezus jasno mówił, że „kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6, 54). Możemy wręcz powiedzieć, że spożywane zmartwychwstałe Ciało Chrystusa „zaraża nas” nieśmiertelnością, niejako od wewnątrz przemienia naszą materię, krok po kroku czyniąc nas bardziej żyjącymi, uczestnikami wieczności. Jeżeli celem ostatecznym życia wiecznego jest komunia z Jezusem, wtedy widzimy, że jest ono zapoczątkowane już tu na ziemi, w sakramentalnym zjednoczeniu z Nim przez chrzest i Eucharystię.
Drugą radę, jak przygotować się do śmierci, daje nam bezpośrednio Pan Jezus, mówiąc: „Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa” (Łk 9,24). Do wchodzenia w śmierć fizyczną przygotowuje szkoła Jezusowego życia, który całym sobą pokazuje, że pełnię życia osiąga się tylko wtedy, kiedy się człowiek spala, zatraca w miłości do innych. Nie chodzi tu tylko o najbardziej radykalny akt męczeńskiej śmierci, ale to codzienne obumieranie w trosce i miłości do najbliższych, w spełnianiu obowiązków domowych i zawodowych, w byciu darem dla drugiego. Niby to życie tracę, a jednak żyję coraz pełniej – na wzór Jezusa.
Z tym również bardzo mocno wiąże się konieczność wchodzenia w rzeczywistość śmierci dzień za dniem, oswajania się z nią, akceptowanie jej w tysiącu różnych momentów naszego życia, gdyż śmierć – wbrew temu, co o niej powszechnie myślimy – nie jest tylko ostatnim momentem życia, który zawsze spada na nas niespodziewanie, ale – jak to oddaje jedna ze średniowiecznych liturgicznych antyfon – media vita in morte sumus – „pośród życia ogarnia nas śmierć”. Śmierć jest wpisana w nasze życie od samego początku, spotykamy się z nią na każdym kroku, czyha na nas za każdym zakrętem. Życie nie obumiera za jednym zamachem, ale ono samo zawsze po trochu jest umieraniem, kawałek po kawałeczku: choroby, cierpienie, utrata najbliższych, rozstania i pożegnania, porażki, starzenie się, skończenie szkoły, zwolnienie z pracy, przejście na emeryturę. To tylko niektóre symptomy śmierci w naszym życiu. Wydaje mi się, że nie będzie umiał pogodzić się ze śmiercią ktoś, kto nie godzi się na kolejne etapy ludzkiego obumierania. Z tym też wiąże się to, że choć śmierci nie należy szukać, to również nie należy od niej uciekać, ukrywać się przed nią tak, jakby nie mogła nas znaleźć. Wcześniej czy później odnajdzie każdego, nie ma na to rady. Dlatego też trzeba po prostu o niej myśleć, rozmawiać, czytać. Po prostu nie może być ona nigdy nie poruszanym tematem tabu. Nawet jeśli mam świadomość, że w momencie śmierci kogoś bliskiego, albo zbliżając się do własnej śmierci, same teoretyczne pojęcia oraz filozoficzne czy nawet religijne konstrukcje intelektualne nie przeprowadzą nas przez cierpienie, smutek, ból rozstania i lęk wobec tego doświadczenia. To, co nas wtedy może przeprowadzić to znajomość Jezusa, bliskość z Nim, trwanie w głębokim zjednoczeniu z Jego krzyżem i z Jego zmartwychwstaniem. Tylko wtedy człowiek jakoś wie, że jest takie wejście w śmierć, które ostatecznie nie zabija, ale prowadzi do pełni życia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jej ponowne otwarcie i rekonsekracja nastąpi w najbliższy weekend.
Jakimi możliwościami dysponuje teraz Kościół oraz inne związki wyznaniowe?
„Jedynym grzechem przekazywanym z pokolenia na pokolenie jest grzech pierworodny”.
Wczoraj wieczorem, w Bazylice św. Piotra w Watykanie odbył się obrzęd „recognitio”.