Byłam feministką

Lorraine V. Murray „Byłam feministką” Wyd. Duc In altum Warszawa 2009

Jako feministka nauczanie Kościoła na temat aborcji uważałam za coś kompletnie staroświeckie­go, wręcz śmiesznego. W końcu mamy dwudziesty wiek i kobiecie przysługuje prawo, by mogła robić ze swym ciałem, co tylko zechce!

Laicki sposób myślenia, który dominował w ruchu feministycznym, wyznaczał swoje prio­rytety: wykształcenie, posada, pensja i awans. Ro­dzina i inne ludzkie więzi zostały zepchnięte na margines. Tak jak w opowieści o nowych szatach cesarza — nikt nie śmiał powiedzieć głośno tego, co oczywiste: dobrowolna rezygnacja z posiadania dzieci jest decyzją skrajnie egoistyczną. Po pierw­sze, taki wybór nie dotyczy jedynie pojedynczejpary. Gdy chodzi o nas - rodzeństwo Jefa nigdy nie miało okazji zostać ciocią czy wujkiem, a jego

Zadręczałam się niepodjętą decyzją, więc zaczę­łam odwiedzać jeszcze trzech innych terapeutów. Dwoje z nich, nie deklarując swego stanowiska, po prostu słuchało niekończącej się listy moich

„z jednej strony tak...", „ale z drugiej strony...". Natomiast trzecia pani psycholog, wysłuchawszy opowieści o mojej przeszłości i o wszystkich boles­nych sprawach, które miały miejsce, powiedziała coś, co mnie zaszokowało. Nie użyła słowa „roz­grzeszenie" ani „spowiedź", ale powiedziała, że -koniec końców — ona sama nie potrafi mi pomóc. Uważała, że potrzebna mi pomoc nie psycholo­giczna, lecz duchowa. Jej diagnoza mocno mną wstrząsnęła, ale nie przypuszczałam, że zaledwie za kilka lat okaże się, że miała rację.

Wbrew krytyce, z jaką spotyka się Kościół Ka­tolicki, sprzeciwiając się sztucznym środkom anty­koncepcyjnym, mogę powiedzieć, że u kobiet tak niezdecydowanych jak ja środki antykoncepcyjne, łącznie z pigułką, mogą powodować rodzaj emo­cjonalnego paraliżu. Gdybym żyła o jedno pokole­nie wcześniej, nie miałabym dość czasu ani pienię­dzy, by marnować je na terapie, podczas których roztrząsałam rozmaite „za" i „przeciw". Zamiast tego sprawy zapewne potoczyłyby się zgodnie z naturą i nierozstrzygnięte dylematy zastąpiła­bym karmieniem, przewijaniem i kochaniem mo­ich dzieci.

Szarpnięcie linki

Z pewnością mogłam być podręcznikowym przykładem niezdecydowania, jeśli chodzi o ma­cierzyństwo, ale do celu, jakim było zostanie pi­sarką, dążyłam bez żadnych wahań. W grudniu 1985 roku, wspierana przez mego szwagra Steve'a Murraya, uznanego dziennikarza, rozpoczęłam pracę felietonistki na łamach pewnej niezależnej gazety wychodzącej w Atlancie. Już od pierwszego dnia, kiedy to wstałam przed świtem, by w najbliż­szym kiosku kupić świeżutki egzemplarz Southline z moim tekstem na pierwszej stronie, byłam kom­pletnie uzależniona.

Paul był doskonałym redaktorem. Siedząc przy kawie, omawialiśmy rozmaite aspekty moich pisar­skich pomysłów, a następnie zalecał mi lekturę od­powiednich książek i artykułów. Był człowiekiem oczytanym i świetnie zorientowanym w filozofii, historii i polityce. Pewnego jednak dnia odkryłam w nim coś, co mnie zarazem odrzucało i intrygowa­ło. Ten niezwykły facet okazał się katolikiem!

W czasach studenckich podziwiałam tak wielu ateistycznych intelektualistów, a katolicyzm tak silnie kojarzyłam ze staromodną wiarą dzieciń­stwa, że nabrałam absurdalnego przekonania, iż katolik nie może być kimś inteligentnym. Jednak sama okazałam się półgłówkiem. Pomimo moich tytułów naukowych, wykształcenia w dziedzi­nie filozofii i literatury, nigdy wcześniej nie czy­tałam dzieł Tomasza z Akwinu ani Augustyna. Nie natknęłam się też nigdy przedtem na takich - bliższych współczesności — obrońców wiary ka­tolickiej jak J.R.R. Tolkien, czy G.K Chesterton. Owszem, czytałam w czasie studiów prozę Flannery O'Connor i Walkera Percy'ego, jednak moi ówcześni wykładowcy przedstawiali katolicyzm tych autorów bardziej jako rodzaj aberracji niż jako integralną cechę ich twórczości.(...)

Pewnego dnia natrafiłam na książkę Matki Te­resy i wielkie wrażenie wywarło na mnie jej bez­interesowne poświęcenie dla biednych. Jednak, kiedy zaczęłam czytać o tym, jak mocno popierała katolicki ruch antyaborcyjny, demon mojej aro­gancji znów podniósł swą paskudną głowę. „No, tak, święta kobieta - myślałam sobie - ale strasz­nie niedzisiejsza!".

Jako feministka nauczanie Kościoła na temat aborcji uważałam za coś kompletnie staroświeckie­go, wręcz śmiesznego. W końcu mamy dwudziesty wiek i kobiecie przysługuje prawo, by mogła robić ze swym ciałem, co tylko zechce! Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że nasze ciało - całe nasze życie - to tak naprawdę dar od Boga. Nie dostrzegałam, że ty­powym, feministycznym, egocentrycznym w grun­cie rzeczy poglądem było: ciało kobiety, jej kariera zawodowa i jej osobiste cele mają pierwszeństwo przed wszystkim innym, nawet przed bezbronnym dzieckiem w jej łonie. Był też jednak pewien głębszy powód, dla którego tak kurczowo trzymałam się mojego stanowiska. Wiele lat temu zrobiłam sobie test ciążowy. Wyszedł pozytywnie. Poszłam prosto do jednej z feministycznych klinik i skorzystałam z prawa nowoczesnej kobiety do aborcji.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

Reklama

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama