Byłam feministką

Lorraine V. Murray „Byłam feministką” Wyd. Duc In altum Warszawa 2009

Jako feministka nauczanie Kościoła na temat aborcji uważałam za coś kompletnie staroświeckie­go, wręcz śmiesznego. W końcu mamy dwudziesty wiek i kobiecie przysługuje prawo, by mogła robić ze swym ciałem, co tylko zechce!

Zagorzałe poparcie dla feministycznego poglą­du na aborcję stanowiło część mojej wendety, jaką prowadziłam przeciw Kościołowi Katolickiemu. Jeśli Kościół sprzeciwiał się sprawie X, to ja z wiel­kim prawdopodobieństwem ją popierałam. Jako wykładowca filozofii zajmowałam się moralnym aspektem aborcji i uważałam, że prawo kobiety zawsze przeważa nad jakimikolwiek prawami bez­kształtnego tworu zwanego „płodem". Tak więc, gdy — jako osoba niezamężna - zaszłam w ciążę, nie traciłam czasu na moralne dylematy, bo zda­nie w tej sprawie miałam już wyrobione. Mając za sobą lekturę wielu artykułów prasowych przedsta­wiających aborcję jako prosty zabieg podobny do wizyty u dentysty, byłam przekonana, że problem zostanie rozwiązany szybko i skutecznie.

Poszłam do kliniki, oczekując stosunkowo bezbolesnej procedury, wychodziłam zaś stamtąd w przekonaniu, że autorzy tamtych artykułów po prostu mnie oszukali. Zabieg okazał się męką, bo nie zastosowano żadnych środków znieczulają­cych. To traumatyczne przeżycie stało się pierw­szą rysą na moim feministycznym pancerzu. Jed­nak pomimo bólu opuściłam klinikę aborcyjną z uczuciem wielkiej ulgi — mój problem został rozwiązany, mogłam normalnie wrócić do swo­ich spraw.

Ale nikt nie uprzedził mnie o tym, że przebły­ski przeszłości potrafią wracać. Wszystko zaczęło się jakiś rok po „zabiegu". Za każdym razem, gdy o nim myślałam, przypominało mi się, jak wcho­dzę do kliniki, jak kładę się na stole operacyjnym, jak mnie badają, czuję ten straszliwy ból, a potem leżę tam i oszołomiona z trudem łapię powietrze. Za każdym razem ściskałam rękę stojącej obok mnie kobiety - woluntariuszki, której zadaniem było wesprzeć mnie i pocieszyć, a która z pewnoś­cią sądziła, że robi w ten sposób coś dobrego.

Zaczęłam nerwowo reagować na widok małych dzieci. Wchodziłam do sklepu i gdy tylko zauwa­żyłam niemowlę z matką, oczy napełniały mi się piekącymi łzami i zaraz wybiegałam na zewnątrz. Dręczyło mnie pytanie: ile lat, ile miesięcy miało­by teraz moje dziecko?

Jesienią 1993 roku Jef zapisał się w parafii św. Tomasza More'a na kurs przeznaczony dla osób, które chciałyby dowiedzieć się czegoś więcej o kato­licyzmie. Program nosił nazwę Ryt inicjacji chrześ­cijańskiej dorosłych, a jego uczestnicy spotykali się w czwartkowe wieczory. Często chodziłam z Jefem na spotkania, bo bardzo pragnęłam lepiej poznać wiarę, którą kiedyś odrzuciłam. Zaprzyjaźniliśmy się z osobami z naszej grupy, szczególnie zaś zapa­miętałam Rosę — drobną kobietę, Włoszkę z pocho­dzenia, która z własnej inicjatywy przynosiła nam coś na ząb i którą w myślach nazywałam „panią ciasteczkową".

Byłam zaskoczona, że cały kurs prowadzili wo­lontariusze, którzy najwyraźniej sądzili, że pomoc innym w ich drodze do wiary to dobrze wykorzy­stany czas. Dziwiłam się także, że tak wiele in­nych przykościelnych przedsięwzięć - prowadze­nie żłobka, przygotowywanie obiadów, pomoc w schroniskach dla bezdomnych — wykonywane było przez wolontariuszy. Przypomniałam sobie jedną z katechizmowych odpowiedzi sprzed lat, która mówiła, że Bóg stworzył nas po to, abyśmy Go poznawali, kochali i służyli Mu. Wyglądało na to, że ci oto ludzie, służąc innym z miłością, znaleźli cel swego życia.

Wspomnienia aborcji nie przestawały mnie prze­śladować. I choć wciąż zdecydowanie uważałam, że wybór należy do kobiety, to nieustannie musiałam walczyć z gryzącym mnie wewnątrz poczuciem, że uczyniłam coś strasznie złego. Przecież mogłam oddać to dziecko do adopcji, a wybrałam wyjście inne, jak mi się wówczas wydawało — prostsze. I choć wciąż zgadzałam się z tymi, którzy twierdzi­li, że aborcja to tylko zwykły zabieg, a w dodatku ustawowe prawo kobiety, to moje serce podpowia­dało, że jest ona jednak czymś innym.

Jef powiedział mi o adwentowym nabożeń­stwie pokutnym, które miało być odprawione w kościele 15 grudnia 1993 roku. Nie byłam u spowiedzi od wielu, wielu lat i bałam się o niej nawet pomyśleć. Tamtego chłodnego, posępnego wieczoru po raz kolejny ogarnął mnie — jak się to często zdarzało - ponury nastrój i nie zamierzałam ruszyć się z sofy na krok. Jef jednak długo przeko­nywał mnie, że jeśli pójdę, poczuję się lepiej, więc wreszcie włożyłam płaszcz i nieco urażona, pełna oporu wgramoliłam się do samochodu.(...)

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

Reklama

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama