Poszła do powstania i tam... nauczyła się modlić. Mimo piekła wokół.
16 sierpnia przydzielono dziewczęta do szpitala polowego przy ul. Okrąg. Stanowią patrol sanitarny przy dr Irenie Semadeni, ps. Konstancja. Janina walczy jako sanitariuszka, ale też jako łączniczka – roznosząc meldunki. – Co było najtrudniejsze? Wydobywanie ludzi spod gruzów. Szczególnie wtedy, gdy żyli, prosili o pomoc, a nie było możliwości ratunku. Wiele razy musiałyśmy decydować, kogo ratować, a kogo zostawić. Kiedyś ubezpieczałam też chłopaka, który musiał wykonać wyrok na „gołębiarzu”, który strzelał do Polaków z dachów. Oboje mieliśmy opory przed zabiciem człowieka, mimo że to był zbrodniarz. Ale rozkaz to rozkaz...
Mijały powstańcze dni. – Mieliśmy przypadki szkarlatyny i tyfusu. Ludzie jednak nie zarażali się. Dopiero kiedy pojawiła się czerwonka, chorzy umierali jeden po drugim. 18 września, kiedy do szpitala podchodzili Niemcy, „Chmiel” została ranna w kolano. – Na szczęście mogłam chodzić, a opatrunek, który wtedy założyłam, został zmieniony dopiero w obozie w Pruszkowie, kilka dni później.
„Chmiel” została też poparzona i ranna podczas akcji. – Musiałam wyprawić się po rywanol, bo zabrakło. Niedaleko wybuchł „goliat” – huk, świst! Nie mogłam otworzyć oczu, bo miałam w nich pył i bolały. Koleżanka na mnie krzyczała, żebym nie histeryzowała, bo jesteśmy tylko dwie i trzeba wziąć się w garść. Przemyła mi oczy rywanolem. Otworzyłam je. Walka trwała.
Gdy powstanie dogorywało, Niemcy nakazali wychodzenie z piwnic. – To byli esesmani i „własowcy”, najgorsze jednostki. Wyszłyśmy na podwórze. Na ziemi leżały trupy rozstrzelanych. Obok stały dwie grupy: kobiety z dziećmi i młodzi ludzie, wśród których znalazłam się i ja. Wcześniej ukryłyśmy wszelkie oznaki świadczące o tym, że byłyśmy w AK, np. biało-czerwone opaski. Mimo to Niemcy krzyczeli: „Partisanen! Banditen!”. Myślałam, że to koniec. Chciałam zawołać przed śmiercią: „Jeszcze Polska nie zginęła!” i zastanawiałam się, czy będzie bolało...
Niemcy wystawili pluton egzekucyjny. Ustawili grupę pod ścianą. – Na końcu szeregu stałam ja z moją koleżanką „Urszulą”. Trzymałyśmy się za ręce. Byłyśmy pewne, że za chwilę umrzemy. W pewnym momencie jeden z Niemców pchnął mnie w tłum kobiet i dzieci. Pociągnęłam za sobą „Urszulę”. Myślałam, że dostaniemy w tył głowy. Ale nie...
Były uratowane. Kilkadziesiąt osób Niemcy rozstrzelali. Dlaczego tamten żołnierz tak zrobił? Dlaczego ona? Tego „Chmiel” nie wie do dziś...
Powołanie
Po wyjściu z Warszawy Janina znów zostaje ocalona: unika wywozu na roboty do Niemiec. W Pruszkowie, w obozie przejściowym, jedna z polskich pielęgniarek Czerwonego Krzyża ratuje ją, okłamując Niemców, że dziewczyna jest chora na gruźlicę. Jeszcze przed końcem wojny w Ożarowie Janina bierze udział w tajnych kompletach prowadzonych przez urszulanki. – Przypatrywałam się im uważnie. Siostry ciekawiły mnie, a szczególnie s. Andrzeja Górska: wykształcona, piękna, dzielna – była w konspiracji. Imponowała mi. Moja rodzina nie była zbyt religijna, więc i ja nie byłam pobożna – wspomina s. Janina. – Modlitwy, jeszcze podczas walk, uczyła mnie koleżanka. Po wojnie zaczęłam się więcej modlić.
Po maturze Janina idzie na polonistykę, potem na psychologię z pedagogiką. Na trzecim roku studiów, ku wielkiemu zdziwieniu otoczenia, „Chmiel” wstępuje do urszulanek. Czy powstanie mogło mieć wpływ na tę decyzję? – Wprost nie – odpowiada urszulanka. – Jednak przez wiele dni widziałam śmierć, ból, cierpienie, a to odmienia człowieka. A może po prostu Bóg ocalił mnie po to, żeby mieć mnie tylko dla siebie?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).