Po prostu Chmiel

Agata Puścikowska; GN 33/2019

publikacja 18.09.2019 06:00

Poszła do powstania i tam... nauczyła się modlić. Mimo piekła wokół.

Siostra por. Janina Chmielińska, ps. Chmiel (w środku), w czasie powstania warszawskiego obchodziła 17. urodziny. Tomasz Gołąb /Foto Gość Siostra por. Janina Chmielińska, ps. Chmiel (w środku), w czasie powstania warszawskiego obchodziła 17. urodziny.

Miała jedynie 17 lat, gdy poszła do powstania. Walczyła jako sanitariuszka oraz łączniczka, a za postawę i odwagę została odznaczona Warszawskim Krzyżem Powstańczym, Krzyżem Armii Krajowej oraz dwukrotnie Medalem Wojska. Dziś siostra por. Janina Chmielińska, ps. Chmiel, ma 92 lata i nadal wspomina sierpień, wrzesień i październik 1944 r. Dramat tamtych dni wywołuje ogromne wzruszenie. Mówić jednak trzeba: dla przyszłych pokoleń. By młodzi wiedzieli. Otoczona opieką i miłością współsióstr – urszulanek Serca Jezusa Konającego – w warszawskim domu przy ul. Wiślanej przeżywa dobrą jesień barwnego życia. A gdy stan zdrowia pozwala, przyjmuje gości, uśmiecha się ciepło, proponuje herbatę. I opowiada...

Słaba Janeczka

Janina Chmielińska urodziła się 8 sierpnia 1927 r. w Warszawie. Przyszła na świat w 7. miesiącu ciąży i jako dziecko wciąż słyszała, że jest słaba. Życie pokazało, że owa słabość fizyczna nijak się miała do działania i aktywności dorastającej dziewczyny.

Wcześnie straciła matkę, więc opiekę nad nią i jej siostrą przejął ojciec – radca prawny Zarządu Miejskiego przy prezydencie Stefanie Starzyńskim. Po 5-letniej żałobie ożenił się ponownie, z wieloletnią sekretarką prezydenta Starzyńskiego, Stefanią Witkowską-Chmielińską. – Jesienią 1939 r., ponieważ represje niemieckie się wzmagały, tatuś zabrał mnie z tajnych kompletów i dał do szkoły handlowej. Uczyłam się tam dwa lata i wtedy z koleżanką poszłyśmy do Czerwonego Krzyża, żeby dali nam pracę – wspominała po latach. Dziewczęta zatrudniono przy roznoszeniu poczty. Potem wpadły na pomysł, by wstąpić do jednej z organizacji konspiracyjnych. Nie udało się jednak.

Janina robi tzw. małą maturę. Poznaje też harcerstwo konspiracyjne i zostaje do niego przyjęta. – Moją harcmistrzynią była Hanka Zawadzka, siostra Tadeusza Zawadzkiego „Zośki”. Bardzo nam imponowała: potrafiła, mając Niemców dookoła, w mieszkaniu swojej ciotki urządzić zbiórkę dla setki dziewczyn. Ojciec Tomasz Rostworowski przychodził i uczył nas piosenek, a Hanka w mundurze instruktorskim przyjmowała przyrzeczenia harcerskie – wspomina s. Janina.

Okupacja zbiera straszliwe żniwo. Łapanki, rewizje, rozstrzeliwania. Kilkunastoletnia Janina wzrasta w poczuciu niesprawiedliwości i chęci odwetu. Gdy zjawia się na miejscu publicznej egzekucji, składa kwiaty, nie bacząc na niebezpieczeństwo. Widzący to Niemiec, zamiast aresztować dziewczynę, każe jej uciekać. W torebce przewozi potajemnie pierwsze wydanie „Kamieni na szaniec”. Gdy patrol niemiecki zarządza rewizję, bez mrugnięcia okiem pokazuje książkę do nauki... niemieckiego. Zakazana książka leży pod spodem.

Przed powstaniem Janina składa przysięgę wojskową. Mówi ojcu, że będzie walczyć. Ojciec jest bardzo poruszony decyzją córki, ale nie zabrania...

Walka

Skąd pseudonim „Chmiel”? Tak po prostu – od nazwiska Chmielińska.

Do powstania „Chmiel” idzie z koleżankami harcerkami: Zofią Rusiecką, pseudonim Zocha, Janiną Bem, pseudonim Nina, Danutą Remiszewską, pseudonim Remi. Zgrupowanie „Kryska”, do którego należały, walczyło na górnym Czerniakowie. – Ledwie zaczęło się powstanie, już trzeba było ratować rannych. Wynosiłyśmy ich pod ostrzałem niemieckim, opatrywałyśmy, brałyśmy do szpitala polowego. Kiedyś znalazłyśmy rannego Niemca i wzięłyśmy go ze sobą – wspomina s. Janina.

Świst kul, opatrywanie rannych, krótki sen i znów walka... A między tym wszystkim wydarzenia, które na długo pozostaną w sercu. I które kształtowały młodą duszę. – Kapelanem u nas był ks. Józef Stanek. Któregoś razu przyszedł do nas, do piwnicy, i spytał, czy chciałybyśmy się wyspowiadać. Danka Remiszewska mówi do mnie: „Wiesz co, ja przeszło rok się nie spowiadałam”. I ja przeszło rok nie byłam u spowiedzi. Wyspowiadałyśmy się obie. To było 14 sierpnia wieczorem, a 16 sierpnia Danka zginęła – dostała prosto w serce...

Siostra Janina wspomina, że to był dla niej szok: bliska jej osoba, przyjaciółka, nagle ginie. Toczyły się walki, a dziewczyna musiała przeżyć żałobę. „Remi” jako jedyna ze zgrupowania miała zresztą prawdziwy pogrzeb: z trumną i goździkami, które z narażeniem życia spod siedziby gestapo przyniosły jej przyjaciółki. Kolejne ofiary miały szybkie pogrzeby albo nie miały ich wcale.

16 sierpnia przydzielono dziewczęta do szpitala polowego przy ul. Okrąg. Stanowią patrol sanitarny przy dr Irenie Semadeni, ps. Konstancja. Janina walczy jako sanitariuszka, ale też jako łączniczka – roznosząc meldunki. – Co było najtrudniejsze? Wydobywanie ludzi spod gruzów. Szczególnie wtedy, gdy żyli, prosili o pomoc, a nie było możliwości ratunku. Wiele razy musiałyśmy decydować, kogo ratować, a kogo zostawić. Kiedyś ubezpieczałam też chłopaka, który musiał wykonać wyrok na „gołębiarzu”, który strzelał do Polaków z dachów. Oboje mieliśmy opory przed zabiciem człowieka, mimo że to był zbrodniarz. Ale rozkaz to rozkaz...

Mijały powstańcze dni. – Mieliśmy przypadki szkarlatyny i tyfusu. Ludzie jednak nie zarażali się. Dopiero kiedy pojawiła się czerwonka, chorzy umierali jeden po drugim. 18 września, kiedy do szpitala podchodzili Niemcy, „Chmiel” została ranna w kolano. – Na szczęście mogłam chodzić, a opatrunek, który wtedy założyłam, został zmieniony dopiero w obozie w Pruszkowie, kilka dni później.

„Chmiel” została też poparzona i ranna podczas akcji. – Musiałam wyprawić się po rywanol, bo zabrakło. Niedaleko wybuchł „goliat” – huk, świst! Nie mogłam otworzyć oczu, bo miałam w nich pył i bolały. Koleżanka na mnie krzyczała, żebym nie histeryzowała, bo jesteśmy tylko dwie i trzeba wziąć się w garść. Przemyła mi oczy rywanolem. Otworzyłam je. Walka trwała.

Gdy powstanie dogorywało, Niemcy nakazali wychodzenie z piwnic. – To byli esesmani i „własowcy”, najgorsze jednostki. Wyszłyśmy na podwórze. Na ziemi leżały trupy rozstrzelanych. Obok stały dwie grupy: kobiety z dziećmi i młodzi ludzie, wśród których znalazłam się i ja. Wcześniej ukryłyśmy wszelkie oznaki świadczące o tym, że byłyśmy w AK, np. biało-czerwone opaski. Mimo to Niemcy krzyczeli: „Partisanen! Banditen!”. Myślałam, że to koniec. Chciałam zawołać przed śmiercią: „Jeszcze Polska nie zginęła!” i zastanawiałam się, czy będzie bolało...

Niemcy wystawili pluton egzekucyjny. Ustawili grupę pod ścianą. – Na końcu szeregu stałam ja z moją koleżanką „Urszulą”. Trzymałyśmy się za ręce. Byłyśmy pewne, że za chwilę umrzemy. W pewnym momencie jeden z Niemców pchnął mnie w tłum kobiet i dzieci. Pociągnęłam za sobą „Urszulę”. Myślałam, że dostaniemy w tył głowy. Ale nie...

Były uratowane. Kilkadziesiąt osób Niemcy rozstrzelali. Dlaczego tamten żołnierz tak zrobił? Dlaczego ona? Tego „Chmiel” nie wie do dziś...

Powołanie

Po wyjściu z Warszawy Janina znów zostaje ocalona: unika wywozu na roboty do Niemiec. W Pruszkowie, w obozie przejściowym, jedna z polskich pielęgniarek Czerwonego Krzyża ratuje ją, okłamując Niemców, że dziewczyna jest chora na gruźlicę. Jeszcze przed końcem wojny w Ożarowie Janina bierze udział w tajnych kompletach prowadzonych przez urszulanki. – Przypatrywałam się im uważnie. Siostry ciekawiły mnie, a szczególnie s. Andrzeja Górska: wykształcona, piękna, dzielna – była w konspiracji. Imponowała mi. Moja rodzina nie była zbyt religijna, więc i ja nie byłam pobożna – wspomina s. Janina. – Modlitwy, jeszcze podczas walk, uczyła mnie koleżanka. Po wojnie zaczęłam się więcej modlić.

Po maturze Janina idzie na polonistykę, potem na psychologię z pedagogiką. Na trzecim roku studiów, ku wielkiemu zdziwieniu otoczenia, „Chmiel” wstępuje do urszulanek. Czy powstanie mogło mieć wpływ na tę decyzję? – Wprost nie – odpowiada urszulanka. – Jednak przez wiele dni widziałam śmierć, ból, cierpienie, a to odmienia człowieka. A może po prostu Bóg ocalił mnie po to, żeby mieć mnie tylko dla siebie?