Co ma zrobić wierny, który z homilii/kazania nic nie zrozumiał? A takich jest, sądząc po wpisach na różnych forach, wielu.
Liczby mówią same za siebie. Jeden z często powtarzanych argumentów. Także gdy mowa o naszej religijności. Oczywiście przy założeniu, że człowiek religijny jest wierzący. Co nie zawsze idzie w parze. Dowodem coraz bardziej widoczny (może jeszcze nie tak widoczny jak na Zachodzie) trend: religijność tak, Bóg nie. Dlatego pytany o stabilizację naszej religijności ksiądz Andrzej Draguła stawia znak zapytania.
Zanim ten znak zauważyłem rozpętała się dyskusja, sprowokowana wywiadem z Szymonem Hołownią, jaki otwiera najnowszy numer miesięcznika W drodze. Tematem rozmowy jest, mówiąc najogólniej, sposób naszego odżywiania i biblijna teologia stworzenia. Przy okazji niejako pojawił się wątek kazań. Tu Hołownia cytuje kardynała Konrada Krajewskiego. „Zobacz, jakie my mówimy kazania. Za żadne z nich nikt mnie jeszcze nigdy nie chciał ukrzyżować. A Jezusa co chwilę chcieli zabić za to, co mówił.”
Trzy zdania natychmiast wywołały reakcję moich rozmówców. Że i owszem, chcieli… Bynajmniej nie dlatego, że były tak porywające i wywracające (ewangelijnie) sposób postrzegania świata. Były po prostu kiepskie… Stąd jesteśmy od krok od wniosku, że kryzys religijności jest owocem (gorzkim) między innymi kryzysu kaznodziejstwa, w którym – jak to zauważył krakowski socjolog religii Marcin Zwierżdżyński – dominuje oderwana od życia parafii akademicka teologia. Słuchając tu i ówdzie kazań trudno mu nie przyznać racji.
Co wcale nie musi znaczyć, że akademicka teologia Kościołowi nie jest potrzebna. Przeciwnie. Tyle, że nie na ambonie, pod którą siedzą słuchacze w większości zupełnie nie zorientowani w teologicznych szkołach, dyskusjach, pojęciach. A jednak spragnieni Boga. Tu potrzebna stara, sprawdzona metoda wielkich świętych i wielkich naukowców. Przetwarzania wielkich teologicznych idei na język ludu. Wbrew temu, co może się wydawać, nie jest to upraszczanie teologii. To sztuka. Mająca swe korzenie w Ewangelii. Są w niej, owszem, wielkie idee teologiczne, ale opowiedziane przeważnie językiem obrazów. Te z kolei otwierają przestrzeń refleksji, prowokują, każą (choć nie zmuszają) podejmować decyzje. Więc to otwieranie przestrzeni, inicjowanie – jak powiedział w drodze powrotnej z Abu Dhabi Franciszek – procesów, wydaje się być jednym z zadań kaznodziejstwa.
Przy okazji rodzi się jednak pytanie: co ma zrobić wierny, który z homilii/kazania nic nie zrozumiał. A takich jest, sądząc po wpisach na różnych forach, wielu. W dużym mieście nie ma problemu. Churching. Chociaż tu można mieć zastrzeżenia. Bo to mimo wszystko odwracanie się plecami do swojej wspólnoty. Ale dla spragnionych żywego Słowa z mocą stanowi jakieś rozwiązanie. Drugie jest prostsze. Przecież można po skończonej Eucharystii iść na rozmowę z kaznodzieją i poprosić o wyjaśnienie. Zrobić to w taki sposób, by nie poczuł się atakowany. Zarzut „ględzenia” z pewnością wywoła reakcję. Ale prośba o rozmowę…
Jest jeszcze trzecia droga. Sługa Boży Ksiądz Franciszek Blachnicki zaproponował ciekawą formę przygotowania niedzielnej liturgii. To krąg biblijny i liturgiczny. Jednym z jego elementów są sugestie do niedzielnej homilii. Wygłaszający może, choć nie musi, je wykorzystać. Z pewnością mogą one być pomostem między akademicka teologią i życiem parafii.
Propozycja może nie tylko ożywić homilię. Może być także krokiem w kierunku ożywienia parafii, coraz bardziej zagrożonej ograniczeniem życia religijnego wyłącznie do niedzieli. Czyli zainicjować kolejny proces, którego owocem w przyszłości będzie stopniowe przekształcania parafii we wspólnotę wspólnot.
Oczywiście wszystko może zostać po staremu. Ale wtedy bliżej nam będzie do pustych kościołów niż do pełnych.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.