„Nie zdarzył mi się jeszcze taki tydzień bym nie wykryła nowych przypadków trądu i nie było ludzi, których dopiero trzeba zacząć leczyć” – mówi doktor Helena Pyz, kierująca Ośrodkiem Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya w Indiach. Polska lekarka podkreśla, że problem trądu jest mniejszy niż kiedy 30 lat temu zaczynała swą pracę, ale nadal istnieje.
„Niestety nie doszliśmy jeszcze do tego momentu, w którym mogłabym powiedzieć: trąd naprawdę ma się ku końcowi. Tym bardziej, że wciąż przychodzą ludzie młodzi, co prawda bez okaleczeń, bo wcześniej sami siebie podejrzewają lub ktoś im sugeruje, że może to być ta choroba i już się nie boją przyjść do lekarza. Przychodzą bez okaleczeń więc jest szansa, że to pokolenie nie będzie wymagało już takiej pomocy, jak trędowaci, którzy nie mieli leków lub byli źle albo zbyt późno leczeni przed kilkudziesięciu laty. Nadal jednak mam pod opieką przynajmniej 5 tys. trędowatych” – mówi Radiu Watykańskiemu doktor Pyz. Wskazuje, że do kierowanego przez nią ośrodka przychodzą trędowaci, którzy potrzebują np. zaopatrzenia w leki na inne choroby, a nie mogą pójść do innych lekarzy, bo ci ich i tak nie przyjmą, czy kiedy otwierają się im rany i muszą przez jakiś czas intensywnie się leczyć. Doktor Pyz zauważa, że trąd wciąż stygmatyzuje i gdy widać okaleczenia i zniekształcenia rodziny pozbywają się chorych.
„Mamy w ośrodku chorych, którzy nie tyle zmagają się z samą chorobą, co ze skutkami trądu, czyli ranami i nie mają dokąd się udać, nie mają gdzie się podziać. Są tacy, którzy zdecydowali się służyć innym m.in. cała moja ekipa szpitalna, ale są też i ci, którzy skończyli różne szkoły i swoim wykształceniem mogą służyć np. naszym dzieciom. To jest właśnie trzon wspólnoty Jeevodaya, co w sanskrycie znaczy «Świt Życia». Ośrodek założył przed 50. laty polski pallotyn, ks. Adam Wiśniewski. W tym roku świętujemy właśnie jubileusz powstania Jeevodaya. Naprawdę zdaję sobie sprawę z tego, jak wiele ten ośrodek dał całym rzeszom osób dotkniętych trądem” – podkreśla polska lekarka. Wskazuje, że wielkim osiągnięciem jest nie tylko zapewnienie trędowatym leczenia, ale i możliwości zdobycia wykształcenia. „To nieoceniona pomoc dla rzeszy ludzi, którzy żyją w koloniach, utrzymują się głównie z żebraniny i z niewielkiej pomocy państwowej, a mimo to nie mogą się udać do innego lekarza, nie mogą swoich dzieci zaprowadzić do szkoły państwowej z powodu okaleczeń, jakie posiadają i mieszkania w koloniach, które są slumsami wokół miast. Dla ich dzieci nasza szkoła oznacza lepszą przyszłość, a także konkretną pomoc w przyszłości dla okaleczonych rodziców” – mówi doktor Pyz.
Polska lekarka wskazuje, że inwestowanie w edukację ma bardzo wielki sens w Indiach, gdzie problem odrzucenia jest istotny, w kraju, gdzie trędowaty wypada poza kastę, jest niedotykalny, uznawany za ukaranego przez bogów. „Ciągle jeszcze panują te mity, ale integracja idzie. To jest moja radość, jest duża zmiana. Przez te 30 lat widzę tę zmianę m.in. dzięki naszej działalności. Zarówno gdy chodzi o przychodnię, gdzie przychodzą inni pacjenci i mój okaleczony paramedyk albo aptekarz wydaje im leki. I oni widzą, że trędowaci też są użyteczni, że też mogą pracować normalnie. Widzą, że ja się nie zaraziłam przez 30 lat, więc mają większe zaufanie i dzieci w szkole też niosą to przesłanie: choroba trądu to nie jest przekleństwo, to jest coś z czymś da się żyć, przede wszystkim trąd można wyleczyć, można się z tymi ludźmi normalnie kontaktować, nie zagrażają naszemu życiu lub zdrowiu” – podkreśla doktor Pyz. I dodaje: „No i można ich kochać, a nawet trzeba kochać, żeby odrzucenie i naznaczenie przez chorobę przestawało istnieć, żeby integracja ze społeczeństwem postępowała. I w ten sposób «Świt Życia» działa od 50 lat” – mówi polska lekarka, która do Jeevodaya przyjechała w 1989 r. i wciąż tam pracuje.
Inicjatorem Światowego Dnia Trędowatych był francuski filozof, podróżnik i misjonarz, sługa Boży Raoul Follereau. W tym roku obchody przebiegają pod hasłem: „Wyeliminować tę chorobę”.