Skromny, kameralny, ale całkiem udany film biblijny.
Ten nakręcony w 2016 roku film opowiada o ostatnich dniach życia św. Piotra. Rzymianie torturują go i przesłuchują, by wymusić przyznanie się do winy (oskarżają apostoła o podpalenie Rzymu). Domagają się także, by wyrzekł się wiary w Chrystusa, jednak Piotr nie zamierza popełnić tego błędu. Niegdyś zaparł się Pana i do tej pory nie potrafi sobie tego wybaczyć.
O swoich rozterkach, zwątpieniach, ale także pięknych chwilach spędzonych z Jezusem, Piotr opowiada Zuzannie – młodej służącej, oddelegowanej do więzienia przez Poppeę, żonę cesarza Nerona. Apostoł jest dla nich zbyt cennym więźniem, by tak szybko został zamęczony, więc znająca się na ziołach i leczeniu Zuzanna ma się nim zaopiekować. "Postawić go na nogi".
Na scenie pojawia się także posłuszny Neronowi legionista Martynian, który jednak im dłużej przebywa z Piotrem i Zuzanną, tym bardziej zaczyna fascynować się chrześcijaństwem. Poza tym nie kryje swoich uczuć do pięknej służącej, która jednak wpadła także w oko Neronowi, budząc tym samym zazdrość intrygantki Poppei…
Tak, mniej więcej, wygląda oś fabularna wyreżyserowanego przez Leifa Bristowa filmu, który jest obrazem skromnym, kameralnym, ale przy tym całkiem udanym. Niespieszna narracja a la serialowy „Ja, Klaudiusz”, dobre kostiumy, ciekawa, scenografia (zdjęcia w nielicznych, ale nieźle urządzonych wnętrzach) – wszystko to sprawia, że ów oparty głównie na dialogach film ogląda się naprawdę bardzo dobrze.
Oczywiście, bliżej mu do spektakl Teatru Telewizji niż hollywoodzkiej, kostiumowej superprodukcji z niezliczoną ilością statystów i scen batalistycznych, ale akurat w przypadku współczesnych filmów biblijnych taka oszczędność środków i form „nie wadzi”. Wręcz przeciwnie. Pozwala lepiej skoncentrować się na biblijnych cytatach wplecionych w wypowiadane przez aktorów kwestie.
Warto wspomnieć także o retrospekcjach. Zwłaszcza o jednej: króciutkiej, ale niezwykle pięknej scenie modlitwy Chrystusa w Ogrójcu. Chociażby dla niej warto obejrzeć ten film.
Bardzo dobrze radzą sobie też na ekranie młodzi aktorzy grający Zuzannę i Martyniana. Gwiazdą numer jest tu oczywiście Joohantan Rys-Davis (jak zwykle profesjonalny, solidny, na swoim wysokim poziomie, do którego przyzwyczaił nas od lat), ale tak naprawdę to Brittany Bristow i Steve Byers „kradną show”. Świetnie (makbetowsko) zagrała także Bobbie Philips i... tylko Nerona żal. W wykonaniu Stephena Baldwina jest to bowiem postać bezbarwna.
Aktor zdaje się być nieprzytomny, nieobecny na planie. Być może takie było założenie twórców i właśnie w taki sposób miał sportretować szalonego, rzymskiego imperatora. Niestety, jego kreacja pozostawia jednak wiele do życzenia i nijak ma się np. do pamiętnej, fenomenalnej roli Petera Ustinova z klasycznego, hollywoodzkiego "Quo Vadis" z 1951 roku.
Baldwin to najsłabszy punkt tego skromnego, ale całkiem ciekawego filmu, który niedawno ukazał się u nas na płytach DVD. Można go także obejrzeć w niektórych serwisach VOD. A myślę, że warto.
*
Tekst z cyklu ABC filmu biblijnego
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.