– Wspólnota mocno wpisuje się w moją codzienność. Jest poniedziałek – jest „Amen”. Daje mi to pewność i poczucie stabilizacji – mówi Ania Zochowska.
Wspólnota postakademicka „Amen” w przymorskiej parafii św. Brata Alberta powstała właściwie już ponad dwa lata temu. Zarówno proboszcz ks. kan. Grzegorz Stolczyk, jak i opiekun grupy ks. Mateusz Konkol podkreślają, że to zupełnie oddolna inicjatywa. – Pewnego dnia pojawiło się u mnie kilka osób, które wyrosły z naszego Duszpasterstwa Akademickiego „Lux Cordis”. Kilka z nich było także po zewnętrznej formacji. To byli ludzie, którzy skończyli studia kilka lat wcześniej. Poprosili o księdza – wspomina ks. Stolczyk. Proboszcza bardzo ucieszyła ta inicjatywa, bo pokazuje, że młodzi ludzie chcą pogłębiać swoją wiarę. Do tego stworzona przez nich grupa jest swoistym uzupełnieniem propozycji duszpasterskiej, z jaką do wiernych wychodzi parafia.
Ks. Stolczyk zaznacza, że w parafii działają duszpasterstwa przeznaczone dla wszystkich grup wiekowych. Ludzie chętnie korzystają z formacji i sami włączają się w przeróżne przedsięwzięcia. Cieszy go także fakt, że mimo ogólnopolskich tendencji w jego kościele od lat nie ubywa wiernych. – Trzeba jednak przyznać, że młodzież po studiach to grupa w Kościele „niedopieszczona”. My, księża, czasem zwyczajnie nie mamy pomysłów, w jaki sposób do niej dotrzeć, czasem myślimy sobie, że ludzie w tym wieku nie mają czasu, bo pracują zawodowo. A oni zwyczajnie potrzebują duchowej strawy, żeby nie pogubić się w otaczającym ich świecie – dodaje ks. Stolczyk. Z radością przydzielił więc do opieki nad starszą młodzieżą pracującego wówczas w parafii ks. Krzysztofa Borysewicza. Przez rok działali nieoficjalnie. Wypracowywali formułę spotkań. Obecnie informacje o spotkaniach można znaleźć w ogłoszeniach parafialnych. – Ważne, że nie jest to jakieś towarzystwo wzajemnej adoracji. Na spotkania przychodzi po 30 osób. I ciągle pojawiają się nowi. Wielu z nich przychodzi tylko dlatego, że o wspólnocie „Amen” usłyszeli w ogłoszeniach bądź przeczytali na stronie internetowej. Bo oni właśnie niedawno „wyszli z podziemia”.
Różne drogi
Każdy z nich jest inny. Każdy przybył do Trójmiasta z innego regionu. Mają różne historie. Połączył ich jednak fakt skończenia uczelni na Wybrzeżu oraz to, że czują, iż człowiek wierzący potrzebuje ciągłej formacji i wsparcia tych, którzy myślą podobnie. Magda Szczerkowska pochodzi z Rawy Mazowieckiej. Jakiś czas mieszkała w Warszawie. Należała tam do salezjańskiej wspólnoty młodzieżowej. Jest fizjoterapeutką. Do Gdańska przywiodła ją kariera sportowa. Całkiem udana. Przed trzema laty została wicemistrzynią Europy w tenisie stołowym. Dziś mieszka w mieszkaniu wynajmowanym razem z trzema koleżankami. Ma pracę i chce pozostać na Wybrzeżu. O swojej przymorskiej parafii mówi, że „kiedy spotkała Alberta, od razu się w nim zakochała i nie zamierza tego zmieniać”. – W dzisiejszym świecie brakuje autorytetów. Gołym okiem można dostrzec kryzys, jakiego doświadcza rodzina. Takie spotkania formacyjne są świetną formą zobaczenia tego, co w życiu jest prawdziwą wartością –wyjaśnia swoją przynależność do wspólnoty. Ania Zochowska jest z Kołobrzegu. Do Gdańska przyjechała na studia magisterskie. Wcześniej, na licencjackich, studiowała w Toruniu. Jest nauczycielką nauczania początkowego. Tak, jak za studenckich czasów, wynajmuje pokój na stancji. Na Wybrzeżu nie ma nikogo z rodziny. Ania przez lata angażowała się w Odnowie prowadzonej przez wrzeszczańskich jezuitów. – Człowiekowi wierzącemu potrzebna jest wspólnota. Także po to, by mieć pewność, że na świecie są ludzie, którzy wyznają taki sam system wartości. W chwilach trudności to daje wsparcie – tłumaczy. – Doszłam do wniosku, że czasy studenckie już minęły. Nie nurtują mnie już tematy związane z sesją i egzaminami. Tak tu trafiłam – mówi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.