Przez 35 lat zmienił się wyraźnie styl, jakość i charakter życia. Mimo to w erze smarfonów, wszechobecnego internetu czy egzotycznych wakacji wrocławscy studenci tłumnie zjeżdżają do Białego Dunajca, gdzie od dawna znajdują coś trwałego.
Maciej rajfur /FOTO GOŚĆ Młodzi nie oszczędzali się. Pokonywali najbardziej ambitne trasy tatrzańskie. Tutaj w drodze na Świnicę (2301 m n.p.m.). Przynieś, podaj, ugotuj
Jak jest w Białym Dunajcu? Najlepiej, o dziwo, spytać tych, którzy znaleźli się tam po raz pierwszy. Czyli maturzystów. – Wybrałem opcję losowego przydzielania do chaty i akurat trafiłem do franciszkańskiego duszpasterstwa „Porcjunkula”, podobnie jak przed laty moja siostra – mówi Szymon Opałka. Podoba mu się organizacja wyjść górskich, ponieważ panuje różnorodność, każdy może znaleźć trasę dla siebie. – Myślałem na początku, że trzeba będzie chodzić codziennie całą grupą, a tutaj mieliśmy duży wybór tras – opowiada.
Kilka razy uczestniczył w innych wyjazdach wspólnotowych, więc zdawał sobie sprawę, że mimo katolickiego charakteru wydarzenia nie będzie się tutaj ciągle modlił. – Nie po to przyjechaliśmy w Tatry, żeby cały czas siedzieć w kościele – mówi wrocławski maturzysta. Jednym z przełomowych dla niego momentów był… dyżur kuchenny. – W chacie ustalamy kto i kiedy przyrządza obiad, więc każdy ma szansę się wykazać gastronomicznie. Dla mnie to było wyzwanie, bo w kuchni nigdy nie siedziałem. Razem z koleżanką w tandemie przygotowaliśmy dla grupy placki ziemniaczane i zupę pomidorową. W sumie… koleżanka gotowała, a ja byłem taki: „przynieś, podaj, pozamiataj”. Nosiłem garnki, przenosiłem różne rzeczy. Ale nie zatruliśmy nikogo, odzew po spożyciu był pozytywny – śmieje się S. Opałka.
Bóg na szlaku
– Pochodzę z Lubina, Wrocław jest dla mnie obcym miastem, a po wakacjach przyjeżdżam tam na studia, więc pomyślałam, że dobrze by było w nowym miejscu znaleźć sobie duszpasterstwo, jakąś wspólnotę i poznać nowych ludzi, rówieśników, wśród których będę się czuła dobrze – uzasadnia Dominika Toporowska. Wcześniej, w Lubinie, angażowała się w oratorium św. Jana Bosco i dlatego do Białego Dunajca udała się razem z salezjańskim duszpasterstwem „Most”. Jak przyznaje, najbardziej na obozie dotykały ją wyjścia w góry.
– Budujemy swoją wrażliwość na naturę, ale i drugiego człowieka, kolegę, koleżankę obok. Sytuacje kryzysowe podczas wędrówek hartują nas, uczą nawiązywać kontakt, jednoczyć się w momencie niekoniecznie wygodnym, bo działa zmęczenie. Pomagamy wtedy sobie, a to nas zespala. Moim zdaniem przeżywamy wówczas najbardziej wartościowe momenty – opisuje maturzystka. O
bóz stał się dla niej silnym doświadczeniem Boga w naturze, we wspólnej modlitwie, w Eucharystii i w drugim człowieku. Nie spodziewała się aż takich poważnych wyjść w góry. Okazało się, że w dobrym tempie zdobyła kilka wymagających tatrzańskich szczytów. A co zaskoczyło jej rówieśnika z mostowej chaty? – W każdym duszpasterstwie mogłem poczuć się jak w domu. Siostra polecała mi SDA „Most”, ale praktycznie w każdej chacie człowiek spotykał się z otwartością i życzliwością – wspomina Maksymilian Kozyra.
Śladem matczynych wspomnień
Ciekawym przypadkiem uczestnika obozu jest Julia Jancelewicz. Jej mama jako studentka DA „Wawrzyny” jeździła na białodunajeckie obozy pod koniec lat 80. – Zawsze, gdy jechaliśmy w góry, wspominała przy mnie, jak było, którym szlakiem chodziła i z kim. Zatem wyrastając na opowieściach o legendarnym obozie, w końcu postanowiłam przyjechać i zobaczyć, jak to jest – opowiada studentka trzeciego roku leśnictwa, ale w… Poznaniu. W Białym Dunajcu wylosowała chatę duszpasterstwa z Góry Świętej Anny.
– Myślę, że trafiłam bardzo dobrze, bo tam byli ludzie, którzy zjechali się z różnych miejsc i nie widują się tak często jak członkowie innych duszpasterstw. Dlatego są bardzo otwarci na ludzi z różnych stron i środowisk – mówi Julia. Przyznaje, że dużo opisów ze wspomnień mamy pokrywa się z jej doświadczeniami: organizacja, wyjścia na szlaki z tzw. turystycznymi, wspólne posiłki. – Wtedy mama ze swoimi rówieśnikami wędrowała po Tatrach z ks. Stanisławem Orzechowskim „Orzechem”, który odprawiał Mszę św. w górach. Ja myślałam, że obóz sprowadzi się do górskiej turystyki i modlitwy, ale tam dzieje się wiele więcej, np. są zajęcia sportowe czy rozrywkowe. Uwierzyłam mamie, pojechałam, sprawdziłam i nie żałuję. Przeżyłam wspaniałą przygodę – podsumowuje studentka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Ojciec Święty w czasie tej podróży dzwonił, by zapewnić o swojej obecności i modlitwie.
Niech Rok Jubileuszowy będzie czasem łaski, nadziei i przebaczenia.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.