O rąbaniu drzewa, samotności i rozgryzaniu siebie samego z o. Przemysławem Ciesielskim rozmawia Marcin Jakimowicz
Przemysław Ciesielski - 44-letni dominikanin. Wieloletni duszpasterz, zafascynowany Tomaszem Mertonem. Od kilku miesięcy proboszcz w Korbielowie
Marcin Jakimowicz: Dlaczego niesamowicie aktywny facet, przeor wrocławskiego klasztoru, znika na rok i zamyka się w pustelni?
O. Przemysław Ciesielski: – Po sześciu latach przeorowania i dziesięciu latach „frontowej roboty”: duszpasterzowania, katechizacji i zajmowania się finansami, dojrzała we mnie myśl o pustelni. Na co dzień człowiek zmuszony jest do zajmowania się innymi ludźmi. I nie jest to złe – to przecież nasze powołanie. Ale w tym całym zabieganiu grozi nam to, że przestaniemy zajmować się sobą. To był podstawowy motyw, który przyświecał mi, gdy poprosiłem prowincjała o rok szabatowy. Wyjechałem na pustelnię. Od dawna zaczytywałem się w Mertonie i odkrywałem w sobie takie ciągoty samotnicze. To nie spadło z dnia na dzień. Chciałem pobyć sam ze sobą.
To chyba najtrudniejsze? Nie można już zwalić winy na innych, zasłonić się ich grzechami. Można się sporo o sobie dowiedzieć.
– Oj, tak. Ale przecież na tym polega sens życia duchowego! W pewnym momencie trzeba przestać uciekać od siebie, odkryć w sobie wiele rzeczy pozytywnych, ale i tych nieciekawych…
Czy nie dopadł Ojca „demon południa”, kryzys wieku średniego?
– Do czterdziestki byłem przekonany, że to tylko teoretyczne gadanie. Ale ostatnio dociera do mnie intensywnie, że niekoniecznie musi być to rzecz wymyślona przez Ojców Pustyni (śmiech). Odczułem zmęczenie materiału, jakieś wypalenie. Musiałem z pokorą przyznać, że czasem brakuje mi energii do nowych, śmiałych wyzwań.
Dominikanie są postrzegani jako zakon tętniący życiem i bardzo zapracowany. Tymczasem o. Michał Zioło mówi, że jedną z podstawowych cech mnicha jest odkrycie tego, że jest nieprzydatny. Jak to przyjąć?
– To zaharowanie dominikanów to rzecz na pograniczu rzeczywistości i mitu. Jest w tym sporo prawdy, ale i takiego samonakręcania się. Jeśli mam zapełniony od góry do dołu kalendarz, to wszystko jest OK. Jestem świetnym duszpasterzem.
Na Śląsku mówi się, że gdy przed plebanią nie stoi koparka, a kościół nie jest remontowany, to „farorz jest do luftu”. Takie myślenie pokutuje; szukamy Wincentych Pstrowskich duszpasterzowania. Nikt nie chce być nieprzydatny…
– Michał ma rację: mnich jest nieprzydatny. Potrzebowałem tego pójścia na bok, by przestać funkcjonować jako przeor, duszpasterz i odnaleźć siebie poza kontekstem funkcji, które pełnię. Człowiek może w pewnym momencie utożsamić się z funkcją, którą pełni…
«« | « |
1
|
2
|
3
|
4
|
»
|
»»