O rąbaniu drzewa, samotności i rozgryzaniu siebie samego z o. Przemysławem Ciesielskim rozmawia Marcin Jakimowicz
Niektórzy zamykają się, by „wypróbować Boga”. Prosił Go Ojciec o coś konkretnego?– Nie prosiłem o wiele. Może to przegięcie w drugą stronę? Siedziałem i słuchałem. Ale pamiętam, że kiedyś modliliśmy się z małymi dziećmi o śnieg, by mogły pojeździć na sankach, i 2 listopada było biało (śmiech).
Guy Gilbert, francuski „ksiądz od bandziorów”, przyznał, że co jakiś czas zamyka się w klasztorze kontemplacyjnym, by nie zwariować…– Ksiądz Gilbert opowiadał nawet, że gdy przez dłuższy czas nie zamyka się za klauzurą, jego „bandziory” mówią: Jedź już lepiej do tych benedyktynów, bo nie można z tobą wytrzymać! Adoracja i Msza św. były dla mnie najważniejszymi chwilami dnia. To była esencja tej samotności.
Dla większości samotność jest przekleństwem. Tymczasem Bóg mówi: wyprowadzę cię na pustynię, będę ci mówił do serca.– W rozgryzieniu samotności pomógł mi Merton. Pamiętam, jak ojciec Jan Góra przywiózł do duszpasterstwa cały karton książki „Nikt nie jest samotną wyspą”. Ustawiła się kolejka. Dramatyczna sytuacja: czytam i czytam, i jestem dopiero na piątej stronie. Co chwilka otwierają się nowe rzeczy. Merton pokazał mi samotność jako ogromny dar, a nie przekleństwo.
Niektórzy tłumaczą biblijne określenie Boga „Ehad” nie tylko jako „Jeden”, „Jedyny”, ale i „Samotny”. Czy odkrył Ojciec, że Bóg jest samotny? Simone Weil pisała nawet, że jest „wiecznym żebrakiem”.– Teoretycznie wiedziałem, że Jezus jest żebrakiem, czytałem o Jego wrażliwości. Ale chciałem to przeżyć na własnej skórze. I chyba rzeczywiście spotkałem Go właśnie takiego. To brzmi zuchwale, bo ja zaledwie otarłem się o to doświadczenie. Nie złapałem Pana Boga za nogi. Jak Maria Magdalena usłyszałem: Nie dotykaj mnie. To było delikatne zaproszenie do kolejnego kroku, do pójścia dalej…
Za: Gość Niedzielny 50/2007
«« |
« |
1
|
2
|
3
|
4
|
» | »»