S. Iwona Skwierawska CMW od lutego 2002 roku pracuje w Rwandzie, kraju który dobrze pamięta bratobójczą rzeź pomiędzy plemionami Hutu i Tutsi. Jest na placówce w Muhato, dzielnicy 30-tysięcznej Gisenyi, którą utworzyli uchodźcy rwandyjscy wygnani niedawno z Konga. |
Wokół domu sióstr pobudowali oni swoje skromne domki. W dzielnicy tej nie ma prądu i pewnie długo jeszcze nie będzie, ale siostry radzą sobie bez tego.
Placówkę stanowi nowo wybudowane centrum szkolno-wychowawcze dla dziewcząt i kobiet, które ze względu na wojnę i biedę nie mogły chodzić do szkoły albo skończyły swoją edukację na poziomie pierwszej czy drugiej klasy szkoły podstawowej. Dziś nie potrafią się nawet podpisać. Ale centrum sióstr salezjanek jest dla nich szansą. Tu uczą się i zdobywają zawód. Na razie do centrum uczęszcza ok. 120 uczennic w wieku od 15 lat. Niektóre z nich przynoszą na plecach własne dzieci, dla których siostry stworzyły grupę "przedszkolno-żłobkową".
Ponadto misjonarki prowadzą oratorium dla ponad 60 ubogich dzieci, pomagają w parafii, katechizują, prowadzą rekolekcje i spotkania dla różnych grup młodzieżowych. Wspólnotę w Muhato tworzy pięć salezjanek z 4 krajów: Argentyny Rwandy, Konga i Polski.
***
S. Teresa Roszkowska CMW pracuje na peryferiach Chartumu. Jest w Sudanie od 1989 roku. Doświadczyła tam biedy, głodu, niesprawiedliwości. Od początku jest oddana bez reszty Sudańczykom. |
Misja (tworzą ją trzy siostry: 73-letnia Hinduska, 32-letnia Sudanka i s. Teresa) prowadzi:
- szkołę, głównie dla dzieci uchodźców (ponad 130 uczniów),
- przedszkole dla 80 dzieci,
- dokształcanie prawie 200 dzieci starszych i przygotowywanie ich do szkoły,
- cztery centra codziennego dożywiania ponad 700 dzieci,
- przychodnię dla biednych,
- codzienne oratorium,
- wakacyjne turnusy dokształcania dorosłych, głównie kobiet.
Gdy w 1998 roku na skutek klęski głodu zmarło w Sudanie tysiące ludzi, s. Teresa była w środku tego piekła. Nigdy nie zapomni kobiety, która wycieńczona do ostateczności dowlokła się na misję, tuląc w ramionach mały szkielecik - 2-letniego synka. Przy bramie osunęła się na ziemię z nikłym uśmiechem. Zmarła, ale jej synek został uratowany. S. Teresa zaopiekowała się malcem, podawała umierającym ludziom wodę, trzymała za rękę konające dzieci, grzebała własnymi rękoma setki Sudańczyków w zbiorowych grobach.
"Widzę bardzo głęboki sens mego bycia pośród tego umęczonego ludu. Bogu dziękuję, że pozwolił mi być z nimi. Moje życie wtopiło się w ich życie. Ich bóle i radości stały się moimi. Sytuacja polityczna w kraju jest bardzo trudna. Od lat trwa wojna, której przyczyną jest przymusowa islamizacja. Nieopisane cierpienie, nędza, zupełny brak nadziei. Ewangelizacja polega na dawaniu im świadectwa o dobroci i miłości Boga przez nasze codzienne życie" - tak określa swoją misję w Sudanie s. Teresa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.