Przedstawiamy misjonarzy

publikacja 22.10.2007 07:41


Roman Sikoń - 26-letni nauczyciel, wolontariusz Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego w Krakowie, chciałby wrócić do Kenii, gdzie przez rok pracował na placówkach misyjnych.



Czym różni się wolontariat misyjny od świeckiego?

- Wolontariusze misyjni powinni - oprócz wykonywania konkretnej pracy - świadczyć sposobem bycia i czynami o swojej wierze. Wyjeżdżając na misje, trzeba też zdawać sobie sprawę z tego, że wolontariusz to nie podróżnik. Taka osoba musi mieć określony cel, umieć podporządkować się regułom panującym na misji, być taktowna, lojalna, komunikatywna, umieć działać w grupie, pracować z pasją i poświęceniem.

Gdy oglądamy w telewizji program o biedzie w Afryce, normalną reakcją wydaje się chęć pomocy. Ale jak pomagać, żeby nie zaszkodzić?

- Nie wierzę tylko w pomoc materialną, polegającą na tym, że coś się ludziom daje, na przykład żywność, i na tym się kończy. Wydaje mi się, że sensowniej jest pomagać przez edukację. Właśnie na tym opierają się misje salezjańskie. Ludzie uczą się polegać na sobie samych, a nie tylko oczekiwać pomocy z zewnątrz.



Przeczytaj cały wywiad z Romanem »



***




Monika Drążyk - spędziła już pół roku na misjach w Tanzanii. Wróciła, żeby obronić doktorat z teologii i znów wróciła do Afryki. Wykłada teologię dogmatyczną w Salwatoriańskim Instytucie Filozofii i Teologii w Morogoro.



Młoda dziewczyna jedzie do środka Afryki uczyć teologii. To dość trudne do wyobrażenia…

– Dla mnie też! W Polsce chyba żadna kobieta nie uczy teologii w seminarium. W kulturze afrykańskiej kobieta nie za bardzo się liczy, tym bardziej biała. Moi studenci, klerycy z różnych krajów Afryki, byli w lekkim, a może więcej niż w lekkim szoku, kiedy się dowiedzieli, że w II semestrze przyjedzie do nich biała kobieta z Polski i będzie ich uczyć teologii dogmatycznej.

Czy Twoja praca na misjach będzie polegała tylko na wykładaniu teologii?

– Nie tylko. Będę też katechizować, prowadzić pogadanki teologiczne z siostrami w wiosce Siuyu na północy Tanzanii. Jest tam szkoła średnia dla dziewcząt, dom sióstr pallotynek. Na razie nie mogę robić nic innego. Uczę się dopiero języka suahili. To jest niezbędne w pracy z dziećmi. Znajomość języka sprawia, że mieszkańcy uznają misjonarza za swojego.



Przeczytaj cały wywiad z Moniką »


Karol Lewandowski - przed wstąpieniem do Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco współpracował z takimi organizacjami pozarządowymi jak: PAH, Amnesty International, Nobody's Children Foundation.



Urodzony w 1982 roku. Jest absolwentem wydziału Lingwistyki Stosowanej i Filologii Wschodniosłowiańskich Uniwersytetu Warszawskiego na kierunkach filologia rosyjska oraz języki specjalistyczne. Przed wstąpieniem do Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco współpracował z takimi organizacjami pozarządowymi jak: PAH, Amnesty International, Nobody's Children Foundation.

Z ramienia Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco, jako wolontariusz misyjny, w 2005 roku pracował w Odessie na Ukrainie z dziećmi i młodzieżą z biednych i patologicznych rodzin. Od października 2006 do września 2007 Karol pracował jako wolontariusz misyjny z dziećmi ulicy w Moskwie w Salezjańskim Centrum Wychowania im. Św. Jana Bosko.



***




Monika Kacprzak - wolontariuszka Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco 12 maja 2007 roku wróciła do Polski po rocznym pobycie w Ugandzie. Pracowała w Bombo Namaliga wśród setek ubogich dzieci i młodzieży.



Urodziła się w 1982 r. Po zdanej maturze podjęła studia na Wydziale Teologii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. W 2002 r. rozpoczęła drugi kierunek studiów na Wydziale Nauk Społecznych i Sztuki - specjalizacja praca socjalna. Następnie podjęła magisterskie studia uzupełniające na kierunku politologia.

W 2006 roku ukończyła magisterskie studia z teologii i 29 czerwca wyjechała na rok do Ugandy do pracy misyjnej w placówce salezjańskiej Bombo Namaliga. Do Polski wróciła 12 maja 2007 roku. Rozpoczęła studia doktoranckie z zakresu teologii środków społecznego przekazu.

Aktualnie pracuje w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie.



S. Iwona Skwierawska CMW od lutego 2002 roku pracuje w Rwandzie, kraju który dobrze pamięta bratobójczą rzeź pomiędzy plemionami Hutu i Tutsi. Jest na placówce w Muhato, dzielnicy 30-tysięcznej Gisenyi, którą utworzyli uchodźcy rwandyjscy wygnani niedawno z Konga.



Wokół domu sióstr pobudowali oni swoje skromne domki. W dzielnicy tej nie ma prądu i pewnie długo jeszcze nie będzie, ale siostry radzą sobie bez tego.

Placówkę stanowi nowo wybudowane centrum szkolno-wychowawcze dla dziewcząt i kobiet, które ze względu na wojnę i biedę nie mogły chodzić do szkoły albo skończyły swoją edukację na poziomie pierwszej czy drugiej klasy szkoły podstawowej. Dziś nie potrafią się nawet podpisać. Ale centrum sióstr salezjanek jest dla nich szansą. Tu uczą się i zdobywają zawód. Na razie do centrum uczęszcza ok. 120 uczennic w wieku od 15 lat. Niektóre z nich przynoszą na plecach własne dzieci, dla których siostry stworzyły grupę "przedszkolno-żłobkową".

Ponadto misjonarki prowadzą oratorium dla ponad 60 ubogich dzieci, pomagają w parafii, katechizują, prowadzą rekolekcje i spotkania dla różnych grup młodzieżowych. Wspólnotę w Muhato tworzy pięć salezjanek z 4 krajów: Argentyny Rwandy, Konga i Polski.



***




S. Teresa Roszkowska CMW pracuje na peryferiach Chartumu. Jest w Sudanie od 1989 roku. Doświadczyła tam biedy, głodu, niesprawiedliwości. Od początku jest oddana bez reszty Sudańczykom.



Misja (tworzą ją trzy siostry: 73-letnia Hinduska, 32-letnia Sudanka i s. Teresa) prowadzi:

- szkołę, głównie dla dzieci uchodźców (ponad 130 uczniów),
- przedszkole dla 80 dzieci,
- dokształcanie prawie 200 dzieci starszych i przygotowywanie ich do szkoły,
- cztery centra codziennego dożywiania ponad 700 dzieci,
- przychodnię dla biednych,
- codzienne oratorium,
- wakacyjne turnusy dokształcania dorosłych, głównie kobiet.

Gdy w 1998 roku na skutek klęski głodu zmarło w Sudanie tysiące ludzi, s. Teresa była w środku tego piekła. Nigdy nie zapomni kobiety, która wycieńczona do ostateczności dowlokła się na misję, tuląc w ramionach mały szkielecik - 2-letniego synka. Przy bramie osunęła się na ziemię z nikłym uśmiechem. Zmarła, ale jej synek został uratowany. S. Teresa zaopiekowała się malcem, podawała umierającym ludziom wodę, trzymała za rękę konające dzieci, grzebała własnymi rękoma setki Sudańczyków w zbiorowych grobach.

"Widzę bardzo głęboki sens mego bycia pośród tego umęczonego ludu. Bogu dziękuję, że pozwolił mi być z nimi. Moje życie wtopiło się w ich życie. Ich bóle i radości stały się moimi. Sytuacja polityczna w kraju jest bardzo trudna. Od lat trwa wojna, której przyczyną jest przymusowa islamizacja. Nieopisane cierpienie, nędza, zupełny brak nadziei. Ewangelizacja polega na dawaniu im świadectwa o dobroci i miłości Boga przez nasze codzienne życie" - tak określa swoją misję w Sudanie s. Teresa.

Dominika Szkatuła to świecka misjonarka. Wyjechała z Polski jako 22-latka. Od 25 lat pracuje w Peru. Była animatorką, pracowała z młodzieżą, odpowiadała za parafie. Dziś koordynuje duszpasterstwo w wikariacie. Mówi, że nie znalazłaby sobie już miejsca w Europie.



Przeczytaj: Wszystko dla Chrystusa »