Często młodemu człowiekowi wydaje się, że jest dorosły i wie o życiu i świecie na tyle sporo, że może sam bezpiecznie decydować o swoim losie, nie chce nawet słyszeć o trosce rodzicielskiej. Ale często też przekonuje się, że ta samodzielność sprowadza nań kłopoty.
Odkrycie prawdy o sobie jako ukochanym dziecku Bożym, zależnym we wszystkim od swego Ojca i z Nim złączonym na dobre i na złe, jest doświadczeniem wiary. Doświadczeniem, którego się boimy często w „trosce” (jest to troska z gruntu fałszywa) o swój „nieskazitelny” wizerunek dojrzałego życiowo. To doświadczenie bowiem, przynosi nam pełne widzenie siebie i samorealizację, gdy się mu poddamy i pozwolimy sobie wejść w relację bliskości z Bogiem jak dziecko z Kochającym Ojcem. Pełnia naszego człowieczeństwa nie wynika bowiem z naszej przemyślności i zdolności do „dorabiania” sobie najrozmaitszych możliwości i zdolności, lecz z przyjęcia za swój własny kształtu nadanego nam przez Stwórcę.
Bóg Ojciec chce nas mieć jako swoje dzieci u siebie. I to nie tylko kiedyś w przyszłości. On chce byśmy byli przy Nim i z Nim nieustannie. To bycie – powierzenie się ufne ojcowskiej opiece Boga. realizuje się w naszej codzienności. Powołując nas do takiej wspólnoty ze sobą, Bóg daje nam nieustannie możliwości i wskazania do realizowania tego podstawowego powołania człowieka. Możliwości, które trzeba wykorzystać gdy się chce pozostawać w zasięgu działania Miłości i Troski Ojca. Wskazania, które trzeba wziąć pod uwagę w planowaniu siebie, gdy pragnie się osiągnięcia spójnej pełni swego bycia człowiekiem.
Dane nam powołanie jest nam także zadane. Powinno się rozwijać. Nie może się zatrzymać w miejscu na poziomie „jakiegoś mnie Boże stworzył, takiego mnie masz”. Nie jest możliwe w żaden sposób pozostawanie człowiekiem wierzącym, gdy wiara raz przyjęta pozostaje wciąż jak „talent zawinięty w chustkę i zakopany w ziemi” (por. Mt 25,14nn).
Wiara zatem, bo to ona jednoczy nas z Bogiem w tej przedziwnej i prostej relacji dziecko – Ojciec, ma się rozwijać. My mamy wzrastać, a wraz z nami nasza wiara ma dojrzewać. Tak jak dziecko wzrasta w promieniach ojcowskiej miłości, tak i my, a wraz z nami to wszystko co stanowi już nieodłączną część naszej egzystencji. Dobrze i wygodnie byłoby pozostać zawsze jak dziecko, ale nieuchronnie przychodzi czas dorastania. Idąc bowiem dalej tropem tego obrazu, dziecka i Ojca, dochodzimy do momentu wchodzenia w czas dojrzewania – młodości.
I tu najpierw wyjaśnijmy powstającą pozornie sprzeczność. Mianowicie jak być dzieckiem dorastając w wierze? Otóż fundamentem na którym buduje się wzrost, pozostaje wciąż to dziecięce zaufanie pozwalające powierzyć siebie Bogu, w Nim znajdując zawsze pewne oparcie. A i jeszcze doświadczenie pomaga nam zaprzeczyć, jakoby pozostawanie dzieckiem Boga kłóciło się z dorastaniem i dojrzewaniem. Często młodemu człowiekowi wydaje się, że jest dorosły i wie o życiu i świecie na tyle sporo, że może sam bezpiecznie decydować o swoim losie. I nie chce nawet słyszeć o trosce rodzicielskiej, bo to wydaje mu się być nieuprawnioną ingerencją w jego samodzielność. Ale często też przekonuje się, że ta samodzielność sprowadza nań kłopoty. Że jednak nie przewidział czegoś, nie wiedział o możliwości takich czy innych skutków. Powinien więc, przynajmniej teoretycznie dojść do wniosku, że lepiej jest zaufać troskliwej opiece rodziców, niż próbować samodzielnie pchać się do rzeczywistości pełnej jednak zagrożeń. Czyż znając tę prawidłowość, nie lepiej by nam było właśnie odwołać się jak dziecko do ojcowskiej mądrej rady i silnego wsparcia?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).