O doświadczeniu pracy w sierocińcu w Jerozolimie Radio Watykańskie rozmawia z mieszkającą na Górze Oliwnej siostrą Lidią Tomczak, elżbietanką.
- Od jak dawna żyje Siostra w Świętym Mieście?
s. L. Tomczak: Do Jerozolimy przyjechałam osiem lat temu, we wrześniu 2000 r. Dla mnie to był pamiętny rok, bo wtedy wybuchł konflikt. Wtedy też po raz pierwszy miałam kontakt z rzeczywistością, z którą nigdy wcześniej w Polsce się nie spotkałam, mianowicie, że gdzieś tam strzelają, atakują gazem, dzieci nie chodzą do szkoły, panuje taka agresja, że ludzie się boją wychodzić na ulice. Mieszkamy na Górze Oliwnej, skąd mamy widok na całą Jerozolimę. Plac Świątynny widać jak na dłoni. Obserwowałyśmy wszystko, co się działo, i bałyśmy się tych strzelanin.
- Czym się siostry zajmują na Górze Oliwnej?
s. L. Tomczak: Prowadzimy dom dla dzieci. W sierocińcu tym w większości mieszkają dzieci arabskie, choć mamy także afrykańskie, np. z Etopii. Są to dzieci chrześcijańskie oraz muzułmańskie. Dom został założony po wojnie sześciodniowej. Było wtedy dużo biedoty. Dzieci nie miały gdzie się podziać, mieszkały na cmentarzach, w jaskiniach. Były brudne i głodne. Dlatego siostry przebywające tam od 1931 r. otworzyły ten dom.
- Czyli była to szybka reakcja katolickich zakonnic na trudną sytuację, jaka zaistniała po wojnie sześciodniowej. A czy obecnie, po ostatnich zamieszkach, przybywa dzieci?
s. L. Tomczak: Pamiętam, że kiedy przyszłam, dzieci było dosyć dużo, około 40. Obecnie ich liczba zmalała, dlatego, że Jerozolima jest przedzielona murem. Arabowie z części palestyńskiej nie mają pozwolenia na przejście na drugą stronę. Dziewczynki, które są u nas, uczęszczają do szkoły prowadzonej przez hiszpańskie siostry w starej części Jerozolimy. Dyrektorka szkoły załatwia specjalne pozwolenia dla dziewcząt, które są z Autonomii Palestyńskiej. Pozwolenia te, wydawane na miesiąc, ułatwiają przeprowadzenie przez miasto. My przechodzimy, legitymując się paszportami z wizą. A ludzie, jeżeli nie mają pozwoleń, muszą siedzieć po jednej stronie. Właśnie przez to zmalała liczba naszych dzieci, bo rodzice nie mają możliwości częstego ich widzenia, jak to było kiedyś, więc je stamtąd zabierają.
- Z jakich rodzin pochodzą te dzieci?
s. L. Tomczak: Są to na ogół rodziny patologiczne, w których rodzice nie mają możliwości kształcenia swoich dzieci, są bezrobotni. Chodzi o to, by zapewnić tym dzieciom szkołę, by zobaczyły i poczuły inny świat. Ci ludzie wprawdzie mieszkają w Ziemi Świętej, ale, zwłaszcza z ust Arabów, można usłyszeć: „Siostro, ja już nie pamiętam, kiedy byłem w Jerozolimie”. Niekiedy mija nawet dziesięć czy piętnaście lat od kiedy byli tam ostatni raz.
- Co znaczy być zakonnicą w takim wieloreligijnym środowisku? Pracuje Siostra zarówno z dziećmi muzułmańskimi, jak i chrześcijańskimi. Czy Siostra milczy o Bogu, czy próbuje o Nim opowiadać?
s. L. Tomczak: Przede wszystkim trzeba być dla tych dzieci matką. One potrzebują ciepła, potrzebują zrozumienia. Staramy się dać tym dzieciom ciepło i zapewnić człowieczeństwo, by nie były ciągle wystraszone, by wiedziały np., że trzeba się uczyć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.