Jest 1975 rok. Maturzysta Leszek Kogut zgłasza się do franciszkanów Prowincji Wniebowzięcia NMP w Katowicach Panewnikach. Gdzieś w pobliżu biega 9-letni Bogdan Janicki. Gdy będzie miał tyle lat co Leszek, zrobi to samo.
Syrach chce do kamedułów
- Przed profesją wieczystą zastanawiałem się, czy nie przejść do kamedułów, do zakonu, który wprost się poświęca modlitwie. Wtedy mój kierownik duchowy powiedział mi, że jest taka możliwość także w naszym zakonie: nie musisz odchodzić, możesz wyjechać do Ziemi Świętej, do Włoch, gdzie funkcjonują pustelnie. - Po to te Woźniki budowaliśmy! - o. Syrach, naśladując głos prowincjała, mówi, jak ten z kolei przyjął jego słowa przed ślubami wieczystymi. W tym czasie jednak prowincję podzielono i Woźniki przypadły prowincji północnej. Rzucił się w wir pracy duszpasterskiej, ale pragnienie, by móc się przede wszystkim modlić, nie opuszczało go.
To nie mój wymysł
Po 3 latach pojechał na studia do Włoch. - Mogłem nie tylko uczyć się o św. Franciszku, ale też doświadczać miejsc, w których żył. I nie na 10 minut, ale na tydzień do San Damiano, do Porcjunkuli. Pojechałem też na La Vernę. Tam, gdzie Franciszek otrzymał stygmaty. Tam jest pustelnia prowincji toskańskiej. Odkryłem, że taka rzeczywistość jest możliwa, że takie coś funkcjonuje!
Studiowałem dalej, ale też postanowiłem, że aby przeszczepić takie życie do Polski, muszę się przygotować. W wolnym czasie zawsze jechałem na La Vernę albo do pustelni w Sacro Speco, w prowincji umbryjskiej. Zdobywałem argumenty dla samego siebie: św. Franciszek też tak żył! To nie mój wymysł!
Ja bym chętnie został
- Pod koniec studiów w 1998 r. naszym generałem był ojciec Giacomo Bini, gorący orędownik tego sposobu życia (dziś jego portret wisi przy komputerze w celi ojca Syracha). A w naszej prowincji został wybrany nowy prowincjał - o. Józef. Jeszcze przed moim powrotem z Rzymu razem z Ojcem Prowincjałem przeżyliśmy rekolekcje w romitorium na La Vernie... I tu drogi o. Rafała i o. Syracha wreszcie się łączą.
- Podczas tej parafialnej pielgrzymki po La Vernie oprowadzał nas Syrach - opowiada o. Rafał. - Zabrał się z nami autobusem do Polski. Powiedziałem mu: ja bym tam chętnie został... Dołączył do nich trzeci - brat Wojciech. Przełom nastąpił podczas kapituły prowincji w 1998 roku. - Byliśmy gotowi. Teraz celem było stworzenie odpowiedniego klimatu w prowincji. Bracia muszą wiedzieć, o co chodzi. Mieliśmy na to trzy lata, do kapituły w 2001 r.
Czy on nie zgłupiał?
- Zakon trwa osiem wieków, stale się odnawia, a wszelkie reformy zaczynały się we Włoszech, w pustelniach - tłumaczy o. Syrach. - Wszystkie przychodziły również do Polski, ale nie w pierwszym „rzucie pustelniczym”, lecz w tym drugim, który już był skierowany na duszpasterstwo. Druga rzecz, to uwarunkowania historyczne. Zabory, kasaty, po wojnach trzeba było prowincję budować niemal od nowa. Całe pokolenia braci spalały się w działalności. Dla nich życie modlitwą kontemplacyjną to było coś, co mocno wykraczało poza ich mentalność. - Byłem wikarym, gwardianem, proboszczem - mówi o. Rafał. - Dobrze się w tym czułem. I kiedy zaczęliśmy mówić o pustelni, niejedna osoba zadawała pytanie: „Czy on nie zgłupiał?”.
Czym napełnicie garnki?
W 2000 r. w ramach urlopu o. Rafał pojechał na La Vernę. Pojechał tam także brat Wojciech. Kapituła prowincjalna w 2001 r. niemal jednogłośnie podjęła decyzję o tworzeniu wspólnoty pustelniczej. - Jedyny problem współbraci, który pozostał, to pytanie: „Czym napełnicie garnki?”... Przyszli pustelnicy mieli też inny - miejsce. Na początku szukano go w ramach domów prowincji. Ojcowie nie chcieli dezorganizować planów gwardianów. Zadecydowano więc, by wspólnotę skierować do klasztoru w Wieluniu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).