Czy Wielkanoc oparła się przemianom obyczajowym? O tym, ile z tradycji przekazywanej z pokolenia na pokolenie pozostało ludziom, żyjącym w wielkich miastach, z dr. Barbarą Ogrodowską, etnografem rozmawia Tomasz Gołąb.
Ale co to za święta, gdy palemkę kupujemy w hipermarkecie, pisanki z chińskiego drewna malujemy flamastrami, a wszystkie mazurki z cukierniczej taśmy, hurtem obsypującej staropolski wypiek kolorowym lukrem z importu smakują tak samo?
– Ale nie ma na to rady. Mnie też nieco razi widok tandetnych kurczaczków i sklepowych witryn, które biorą udział w wyścigu na ilość świątecznych ozdób i świecidełek, zapominając zupełnie o ich znaczeniu i jakości. Tyle że walka z tym całym marketingiem i natarczywą reklamą jest walką z wiatrakami. Widzę tu zadanie dla etnografów, katechetów, nauczycieli, także dziennikarzy… Młodzi ludzie chętnie słuchają o tradycjach, o pochodzeniu wielkanocnych symboli i akcesoriów. Każdy z nas ma zresztą wybór: może wybrać tandetnie albo wartościowo.
Cieszę się jednak, że tak wiele zwyczajów pozostało i nadal jest powszechnie kultywowanych. Polska jest pod tym względem wyjątkowa. W wielką sobotę poświęcimy pokarmy. Obyczaj ten w chrześcijańskiej Europie kultywowany był od VII w., a przetrwał i jest powszechny tylko u nas. Zmieniły się kosze i ich przybranie. Niegdyś święcono w domu lub kościele wszystko co było przeznaczone na wielkanocny stół. Wierzono że w Wielkanoc – największe w roku święto – godzi się jeść tylko pokarm poświęcony. Wierzono także, że poświęcone jedzenie – nawet spożyte w nadmiarze – nie może zaszkodzić. W tym trwaniu tradycji, mającej bardzo starą metrykę, widać naszą gotowość do świętowania. A ta jest wspólna Polakom XXI w. i ich prapradziadkom.
Może nasze dzisiejsze stoły ustępują pod względem sutości stołom staropolskim, ale przecież jest na nich obowiązkowo miejsce na obecnego w naszej kulturze od XVII w. baranka wielkanocnego, będzie chrzan, kiełbasy, szynki, baby świąteczne i mazurki. Podzielimy się jajkiem na znak miłości i wspólnoty. Jajko, symbol życia, obowiązkowo musi znaleźć się na wielkanocnym stole. Nie może na nim zabraknąć także kraszanek i wzorzystych, kolorowych pisanek. Bez nich nie było i nie ma świątecznego polskiego stołu.
Trudno obrażać się na upływ czasu, zmieniający nasze życie, a więc także nasze obyczaje świąteczne. Natomiast warto cieszyć się tym, co wyniesione z dzieciństwa i rodzinnego domu oparło się upływowi czasu i dotychczas nas ubogaca.
Nie boi się Pani, że nikt za chwilę nie będzie kojarzył, czym są judaszki, czyli zwyczaj wieszania, palenia lub topienia kukły apostoła zdrajcy, o którym pisze Pani w swojej książce poświęconej obrzędom wielkanocnym: „Witaj dniu uroczysty”?
– Wspólne obyczaje, choć ciągle się zmieniają, są znakiem, że jestem „z tej ziemi”, „z tego domu” – to rodzaj międzypokoleniowej komunikacji. Mam wciąż w pamięci wzruszające opowieści przemiłych gospodarzy z niewielkiego starego skromnego domu w Podegrodziu k. Nowego Sącza. Gospodyni mówiła mi, że chociaż wszystkie jej dzieci rozbiegły się po świecie, nie wyobrażają sobie aby spędzać święta gdzie indziej niż w rodzinnej chałupce. Ta kobieta umiała przekazać swoim dzieciom tyle wartości, tyle miłości i ciepła, że przyjeżdżają z tych swoich miejskich wygód do dwóch małych izb, gdzie muszą spać na ziemi i korzystać z wody ze studni, żeby wziąć ożywczy „prysznic” prawdziwej religijnej i domowej świątecznej atmosfery.