Wielka Noc w wielkim mieście

publikacja 06.04.2009 07:26

Czy Wielkanoc oparła się przemianom obyczajowym? O tym, ile z tradycji przekazywanej z pokolenia na pokolenie pozostało ludziom, żyjącym w wielkich miastach, z dr. Barbarą Ogrodowską, etnografem rozmawia Tomasz Gołąb.

Wielka Noc w wielkim mieście Foto: Henryk Przondziono

Tęskni Pani za szynkami, babkami, chlebowymi kogutkami i innymi specjałami wielkanocnymi, przygotowanymi w starodawny sposób bez konserwantów i polepszaczy?

– Przyznaję, że święta wielkanocne obchodzę dość tradycyjnie. Ale też bez wielkiej przesady: nie wiem na przykład, czy upiekę w tym roku mazurki, czy też skuszę się na ich zakup w cukierni. Jak u większości Polaków, na moim wielkanocnym stole staną tradycyjne potrawy, a śniadanie rozpoczniemy od podzielenia się święconym.Nie odczuwam boleśnie braku tradycji, które odeszły. Ale jestem świadoma jako etnograf, od blisko 30 lat badający tradycje, zwyczaje i obrzędy świąteczne Polaków, związane m.in. z Wielkanocą, że przez lata – razem z warunkami życia i obyczajami – nasze świętowanie mocno się zmieniło.

Czy odchodzą w przeszłość zwyczaje i obrzędy?
- Z pewnością tak. Ale jednocześnie trudno nie zauważyć, że kościoły w Wielkanoc znowu nie pomieszczą wszystkich wiernych, którzy już wcześniej bardzo licznie uczestniczyli w wielkopostnych rekolekcjach, a do konfesjonałów w Wielkim Tygodniu będą ustawiać się kolejki penitentów. Jeśli chodzi o religijne praktyki, na zewnątrz nie widać odchodzenia od tradycji.

W czym zmieniło się przeżywanie Wielkiego Postu i Wielkanocy?
– Wielki Post niegdyś był naprawdę wielki i surowy, zwłaszcza wśród ludzi ubogich. Dziś Kościół nie wymaga od nas wielkich wyrzeczeń: nie musimy pościć trzy dni w tygodniu, nie widzimy w świątyniach leżących krzyżem, ani biczujących się na ulicach pokutników. Nikt już dzisiaj w Środę Popielcową nie czyści garnków tak dokładnie, by nie został w nich na Wielki Post nawet ślad tłuszczu. Nie wieszamy znienawidzonego przez cały post śledzia, który musiał zastępować mięso i dobre obfite jedzenie. Prawie nikt w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek nie wchodzi do rzek i potoków, by obmywając się w wiosennej wodzie, wyleczyć świerzb i inne choroby skórne. Nikomu nie przyszłoby do głowy zmuszać dzieci do jedzenia laski chrzanu przed rozpoczęciem wielkanocnego śniadania. Tylko niektórzy pamiętają „Boże rany” – inaczej płaczebogę, uderzenia porzeczkowej lub agrestowej gałązki w Wielki Piątek, która miała symbolizować współudział w Bożej męce. Niektóre zwyczaje odeszły, ale cały cykl świąteczny pozostał. Niektóre bardzo stare tradycje są nawet reaktywowane, na przykład XV-wieczne misteria Męki Pańskiej, które dzisiaj odbywają się w wielu sanktuariach pasyjnych, z Kalwarią Zebrzydowską na czele.

Przygotowaniom świątecznym nie towarzyszy dziś takie zamieszanie, jak niegdyś. Żadna gospodyni nie przeżywa już wielkich emocji na przykład przy pieczeniu bab. A trzeba pamiętać, że kiedyś baba zapadnięta, z zakalcem, wykrzywiona, czy niekształtna była hańbą i ciężkim zmartwieniem. Jarosław Iwaszkiewicz wspomina widok kobiet, które kołysały owe baby, studząc je w obrzędowy sposób, jakby od tego zależały losy świata. A ileż było łez, wyrzekań, złorzeczeń i pretensji, bo oto ktoś głośniej krzyknął, czy też otworzył drzwi, robiąc przeciąg i ciasto się nie udało? Może więc i lepiej, że przyszła nam z pomocą technika i cywilizacyjne osiągnięcia, które pozwalają ugotować i posprzątać szybciej. Możemy się skupić na religijnym przeżyciu Triduum i Niedzieli Wielkanocnej…

Ale co to za święta, gdy palemkę kupujemy w hipermarkecie, pisanki z chińskiego drewna malujemy flamastrami, a wszystkie mazurki z cukierniczej taśmy, hurtem obsypującej staropolski wypiek kolorowym lukrem z importu smakują tak samo?
– Ale nie ma na to rady. Mnie też nieco razi widok tandetnych kurczaczków i sklepowych witryn, które biorą udział w wyścigu na ilość świątecznych ozdób i świecidełek, zapominając zupełnie o ich znaczeniu i jakości. Tyle że walka z tym całym marketingiem i natarczywą reklamą jest walką z wiatrakami. Widzę tu zadanie dla etnografów, katechetów, nauczycieli, także dziennikarzy… Młodzi ludzie chętnie słuchają o tradycjach, o pochodzeniu wielkanocnych symboli i akcesoriów. Każdy z nas ma zresztą wybór: może wybrać tandetnie albo wartościowo.

Cieszę się jednak, że tak wiele zwyczajów pozostało i nadal jest powszechnie kultywowanych. Polska jest pod tym względem wyjątkowa. W wielką sobotę poświęcimy pokarmy. Obyczaj ten w chrześcijańskiej Europie kultywowany był od VII w., a przetrwał i jest powszechny tylko u nas. Zmieniły się kosze i ich przybranie. Niegdyś święcono w domu lub kościele wszystko co było przeznaczone na wielkanocny stół. Wierzono że w Wielkanoc – największe w roku święto – godzi się jeść tylko pokarm poświęcony. Wierzono także, że poświęcone jedzenie – nawet spożyte w nadmiarze – nie może zaszkodzić. W tym trwaniu tradycji, mającej bardzo starą metrykę, widać naszą gotowość do świętowania. A ta jest wspólna Polakom XXI w. i ich prapradziadkom.

Może nasze dzisiejsze stoły ustępują pod względem sutości stołom staropolskim, ale przecież jest na nich obowiązkowo miejsce na obecnego w naszej kulturze od XVII w. baranka wielkanocnego, będzie chrzan, kiełbasy, szynki, baby świąteczne i mazurki. Podzielimy się jajkiem na znak miłości i wspólnoty. Jajko, symbol życia, obowiązkowo musi znaleźć się na wielkanocnym stole. Nie może na nim zabraknąć także kraszanek i wzorzystych, kolorowych pisanek. Bez nich nie było i nie ma świątecznego polskiego stołu.

Trudno obrażać się na upływ czasu, zmieniający nasze życie, a więc także nasze obyczaje świąteczne. Natomiast warto cieszyć się tym, co wyniesione z dzieciństwa i rodzinnego domu oparło się upływowi czasu i dotychczas nas ubogaca.

Nie boi się Pani, że nikt za chwilę nie będzie kojarzył, czym są judaszki, czyli zwyczaj wieszania, palenia lub topienia kukły apostoła zdrajcy, o którym pisze Pani w swojej książce poświęconej obrzędom wielkanocnym: „Witaj dniu uroczysty”?
– Wspólne obyczaje, choć ciągle się zmieniają, są znakiem, że jestem „z tej ziemi”, „z tego domu” – to rodzaj międzypokoleniowej komunikacji. Mam wciąż w pamięci wzruszające opowieści przemiłych gospodarzy z niewielkiego starego skromnego domu w Podegrodziu k. Nowego Sącza. Gospodyni mówiła mi, że chociaż wszystkie jej dzieci rozbiegły się po świecie, nie wyobrażają sobie aby spędzać święta gdzie indziej niż w rodzinnej chałupce. Ta kobieta umiała przekazać swoim dzieciom tyle wartości, tyle miłości i ciepła, że przyjeżdżają z tych swoich miejskich wygód do dwóch małych izb, gdzie muszą spać na ziemi i korzystać z wody ze studni, żeby wziąć ożywczy „prysznic” prawdziwej religijnej i domowej świątecznej atmosfery.

A niektórzy ten świąteczny stół wybierają poza domem. Biura turystyczne prześcigają się w organizowaniu wypoczynku akurat w te dni.
– Tej nowej „tradycji” akurat nie rozumiem. W miesiącu są co najmniej cztery weekendy, w czasie których nawet najbardziej zapracowani mogą odpocząć. Ale nic nie zastąpi świąt domowych, rodzinnych. Jedyne, co znajduję tu na usprawiedliwienie, to walor poznawczy: rzeczywiście niektórzy wybierają się w regiony bogate kulturowo i obrzędowo po to, żeby zobaczyć, jak obchodzi się Wielkanoc na przykład na Kurpiach, czy na Podbeskidziu. Sama kiedyś miałam pokusę, by uczestniczyć w obchodach Zmartwychwstania Pańskiego w Dębnie, w XVII-wiecznym kościółku. Ale, gdybym opowiedziała o tym mojej babci, jestem pewna ogromnego zgorszenia.

Czy doczekaliśmy się w Warszawie jakichś lokalnych zwyczajów wielkanocnych?
– Niestety nie, jeśli nie liczyć faktu, że to w Warszawie, przy kościele Świętego Krzyża zrodziło się nabożeństwo Gorzkich Żali, odprawione po raz pierwszy przez oficjała warszawskiego ks. Szczepana Wierzbickiego. Stolica podtrzymuje za to wszystkie największe tradycje, łącznie z niebywałą w skali europejskiej i światowej adoracją grobu Bożego.

A może doczekaliśmy się jakiejś nowej tradycji?
– Nowy jest dziś zwyczaj przystrajania grobów naszych bliskich w palemki czy pisanki. Może jest w tym trochę prawosławnej tradycji, która każe w te święta odwiedzać zmarłych z jedzeniem. Ale coraz powszechniejszy staje się także zwyczaj obchodzenia „zajączka wielkanocnego”, który obdarowuje dzieci coraz to droższymi prezentami. Niegdyś zwyczaj ten obecny był tylko na Śląsku i na Pomorzu, dziś zajączek stoi często w koszyku wielkanocnym. Ale zawsze w towarzystwie baranka z czerwoną chorągiewką, pisanek, soli i kawałka chleba. Widziałam w koszykach także batoniki i pomarańcze. Trudno się dziwić dzieciom i ganić je za to, że chcą poświęcić w kościele także swoje ulubione smakołyki. Świat nie stoi w miejscu. Wszytko wokół nas się zmienia, ale piękna polska tradycja świąteczna pozostaje ciągle wielką wartością.

***
Dr Barbara Ogrodowska, etnograf, starszy kustosz, od 1968 r. związana z Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie. Autorka wielu artykułów i książek. Mieszka w Piastowie.

Nasza Wielkanoc
Badania opinii pokazują, że ponad 90 proc. polskich rodzin zachowuje post w Środę Popielcową, a prawie 95 proc. w Wielki Piątek. Trzy czwarte posypuje głowę popiołem, mniej więcej tyle samo uczestniczy w wielkopostnych rekolekcjach, a ponad połowa w nabożeństwie Gorzkich Żali i Drodze Krzyżowej. Jeśli wierzyć deklaracjom, to aż cztery na pięć osób przystępuje też do wielkanocnej spowiedzi, a jeszcze więcej święci palmy. 68 proc. rodzin uczestniczy w Triduum Paschalnym. Tłumnie nawiedzamy też groby Pańskie i prawie wszyscy święcimy pokarmy. Święconym dzieli się 94 proc. rodzin, tyle samo wysyła najbliższym życzenia, a ponad 80 proc. obchodzi zwyczaj śmigusa-dyngusa.
Źródło: CBOS