Klasztor założył na początku VI wieku n.e. święty Abuna Aregawi. Jest przedmiotem sporów wśród uczonych, w jaki sposób wniesiono kamienie i inne materiały konstrukcyjne na szczyt amby. Wedle legendy świętego wywindował do góry wąż, który wychylił się z chmury właśnie w momencie, gdy Abuna zastanawiał się, jak na szczycie góry głosić chwałę Bożą.
A może to odizolowanie Debre Damo od świata, jego położenie na wysokiej skale sprawia, że klasztor stanowi idealną pustelnię, sprzyjającą medytacji i jest bliżej Boga? Otoczony jak okiem sięgnąć surowym, choć pięknym krajobrazem – rdzawo-brunatnymi, żółtymi i szarymi skałami rzucającymi cienie w głębokiej, odległej dolinie – jest wyspą i oazą spokoju, którą wszakże osiągnąć można jedynie po ciężkim wysiłku wspinaczki i walki z własnymi słabościami.
Dla pozostających w niełasce i zdetronizowanych cesarzy amby północnej Etiopii na pewno były wszystkim, tylko nie spokojną przystanią. Zazwyczaj cały świat zesłanego na ambę władcy ograniczał się odtąd do ułamka kilometra kwadratowego na wierzchołku. Nie trzeba było więzów, okowów czy krat, by w ten sposób skutecznie odsunąć od władzy niewygodnych konkurentów czy pretendentów do tronu. Odtąd byli oni odcięci od świata, a świat zapominał o nich. Majestatyczne góry skutecznie powstrzymywały ich władcze zapędy.
Ci jednak, którzy znaleźli się tu z własnej woli, nie potrzebują niczego więcej. Wędrując po szczycie amby i przy okazji podziwiając widoki, miałem okazję się przekonać, jak niewiele im wystarcza.
Weszliśmy najpierw na wieżę dzwonnicy drugiego kościoła klasztornego, wybudowanego rzekomo w miejscu, z którego Abuna Aregawi na obłoku wzleciał ku niebu. Bryła tego kościoła – niemal równie stara – sprawia wrażenie dużo nowocześniejszej.
W wieży znajdują się dwa dzwony. Pierwszy, młodszy, pochodzący „zaledwie” z XVI wieku, służy do wzywania na codzienne modlitwy, trwające po kilka godzin. Drugi jest o kilka wieków starszy i używa się go wyłącznie wtedy, gdy umiera jeden z mnichów. Nie dane mi było posłuchać żadnego z nich, zamiast dźwięku mogłem jedynie podziwiać ludwisarski kunszt rzemieślników. Niewielkie dzwony, odlane z wielką precyzją, zaopatrzone są w biblijne inskrypcje w języku gyyz.
Oprowadzono mnie po przykościelnym terenie. Przewodnicy pokazali, w jaki sposób mnisi wykorzystują zebraną w specjalnie wykutych zbiornikach deszczówkę, która stanowi tu jedyne źródło wody pitnej. Najwyraźniej mnisie żołądki przyzwyczaiły się już do drobnoustrojów, które nas, „białasów”, mogłyby przyprawić o ostry nieżyt; czerpią bowiem ze zbiorników, a jeden z nich przy mnie nabrał wody rękami i pił bezpośrednio ze sztucznego stawu.
W prosty sposób mnisi zaopatrują się we wszystkie niezbędne do życia produkty, a te, których nie uda im się pozyskać czy wyhodować (na ściętym wierzchołku góry znajdują się niewielkie poletka uprawne oraz kilka kóz, kury etc.) otrzymują od mieszkańców okolicznych wiosek.
Z tymi zwierzętami domowymi w Debre Damo jest ciekawa rzecz. Otóż pod żadnym pozorem w klasztorze nie może przebywać nie tylko kobieta, ale także żadne zwierzę płci żeńskiej. Jak powiedzieli mi przewodnicy, jest jednak pewien wyjątek, a nawet dwa. Mnisi nie widzą nic zdrożnego w hodowli kur i trzymaniu kotek. Nie wiem, czym akurat te zwierzęta zasłużyły sobie na tak wyjątkowe potraktowanie, ale – o ile wierzyć słowom przewodników – tak właśnie jest.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.