Klasztor założył na początku VI wieku n.e. święty Abuna Aregawi. Jest przedmiotem sporów wśród uczonych, w jaki sposób wniesiono kamienie i inne materiały konstrukcyjne na szczyt amby. Wedle legendy świętego wywindował do góry wąż, który wychylił się z chmury właśnie w momencie, gdy Abuna zastanawiał się, jak na szczycie góry głosić chwałę Bożą.
Ponowiłem próbę. Tym razem zwinnie, szybko i sprawnie doszedłem mniej więcej do jednej trzeciej wysokości, gdy… odpadłem od skały! Uratowała mnie tylko asekuracyjna lina, trzymana mocno przez mnichów na górze (nawet teraz, gdy piszę o tym po tak długim czasie, dłonie robią mi się mokre, znów przeżywam na nowo tamte chwile). W końcu udało mi się złapać równowagę i wspiąć się dalej. Tym razem czubkami obutych w adidasy stóp starałem się chwytać drobnych szczelin, wycięć i zagłębień w skale. Nie pomagał mi w tym opuchnięty, bolący palec. W dodatku nie sądziłem, że długotrwały brak treningu tak mi się da we znaki – bolały mnie już barki i bicepsy, nie znajdowałem już siły, by wspinać się dalej. Wreszcie dotarłem do znajdującej się w dwóch trzecich wysokości od podstawy półki skalnej i tam, zdyszany, odpocząłem chwilę. Nie chciałem patrzeć w górę, wiedzieć, ile jeszcze mam do wejścia. Ale nie mogłem też tak tu sterczeć. Zebrałem się w sobie i podciągnąłem ostatnie kilka metrów. I oto przyszedł moment najtrudniejszy. Lina „nośna” była przywiązana do grubego kołka nade mną. Wejście zaś do klasztoru znajdowało się po mojej lewej ręce. Oznacza to, że aby wgramolić się do niego, zmuszony byłem na pół sekundy puścić główną linę (i znów spociły mi się dłonie…). Wolałem nie myśleć o piętnastu metrach przepaści pode mną. Szybkim ruchem chwyciłem się progu, podciągnąłem, wczołgałem swe ciężkie cielsko i… jest! Wszedłem! Byłem tak zmęczony, a jednocześnie zaskoczony i rozentuzjazmowany, że zapomniałem nawet wychylić się znad 15-metrowego nawisu skalnego, aby pomachać dziewczynom. Poza tym ból palca nie ustawał. Zdjąłem czym prędzej buty (bez których nie byłoby mowy o wejściu na klif) – tu chodzi się boso – i zacząłem zwiedzanie. Na spokojnych, uduchowionych i ascetycznych twarzach mnichów pojawił się życzliwy uśmiech.
Pisałem już o tym, że klasztor założył na początku VI wieku n.e. święty Abuna Aregawi. Jest przedmiotem sporów wśród uczonych, w jaki sposób wniesiono kamienie i inne materiały konstrukcyjne na szczyt amby. Wedle legendy – a przecież „w każdej legendzie tkwi ziarno prawdy” – świętego wywindował do góry wąż, który wychylił się z chmury właśnie w momencie, gdy Abuna zastanawiał się, jak na szczycie góry głosić chwałę Bożą.
Jakkolwiek było, historycy i archeolodzy zgodni są co do tego, że wybudowany na szczycie kościół pod wezwaniem Świętego Abuny – w istocie jeden z dwóch – jest najstarszy w Etiopii. Wbrew oczekiwaniom nie ma on ani okrągłej, ani ośmiokątnej formy, lecz jest prostokątny. Warstwy kamiennych murów przeplatają się tu z niezwykle dobrze zachowanymi drewnianymi belkowaniami. Najbardziej jednak urzeka wnętrze kościoła: przepiękny drewniany sufit składa się z kasetonów, z których każdy przedstawia jedno z dzikich zwierząt Afryki: słonia, lwa, gazelę, żyrafę itp.
Czas i tu odcisnął swe piętno, jak w tylu innych świątyniach w tym kraju. Zwietrzałe mury, wytarte freski, popękane drewno. A jednak – właściwie nawet tym bardziej – odczuwa się tu atmosferę natchnionego spokoju, uświęconej ciszy. Może to kwestia świadomości, że stajemy w murach spełniającego wciąż swą funkcję zabytku wczesnej historii Etiopii i etiopskiego chrześcijaństwa. Świadomości, że budynek ten stał już w czasach, gdy na terenie współczesnej Polski panowały struktury plemienne i nikomu nawet się nie śniło o chrystianizacji. Wreszcie – świadomości, że od co najmniej 1400 lat sposób życia mnichów, ich modlitwy i religijne śpiewy nie zmieniły się niemal w ogóle. Samo już przebywanie w tych murach pozwala przenieść się mentalnie o kilka stuleci wstecz i wyobrazić sobie jak – z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością – wyglądało to miejsce 200, 500 czy 1000 lat temu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.