Kazanie do księdza

Posiłek raz dziennie, dwie godziny snu w ciągu doby, szykany, upór osła, ubóstwo graniczące z nędzą – oto propozycja dla współczesnego księdza. Powiedzmy sobie szczerze: nie do przyjęcia.

Reklama

Ludzie czekają
Czy radość powrotu do owczarni jest warta zachodu? Spontanicznie odpowiadamy, że tak. Faktycznie w to nie wierzymy. Dlatego nadal siedzimy w kościele i czekamy, aż ci którzy z niego zrezygnowali zechcą wrócić. Nie doczekamy się, jeżeli nie pójdziemy na poszukiwania pogubionych. Gdyby ks. Vianney okopał się na swej plebanii i zadowolił się tymi kilkoma osobami w jego kościele, nikt, by o nim dzisiaj nie pamiętał. Nikt. Podobnie jak o wielu innych jego kolegach.

On miał inną zasadę: spotkać, zrozumieć i uzdrowić. Szedł do knajpy, bo tam byli jego parafianie. Szedł na potańcówkę, bo tam łajdaczyły się jego parafianki. I chciał wiedzieć, czego im brakuje, że tak bardzo uciekają od życia. Powoli przekonywał siebie do trafnego działania, a ich do pracy nad sobą. Kobiety chwytały za różaniec. Mężczyźni trwali na adoracji. Szczytem była coniedzielna Msza św. Uczył wtedy katechizmu i głosił kazania. Wszystko z nienawiści do grzechu, albo lepiej: wszystko z miłości do grzesznika. Był misjonarzem dla najbliższych. W sam raz na nasze dzisiaj.

Ukrzyżuj mnie – chcę żyć
Krzyż towarzyszył proboszczowi od samego początku. Bieda w domu rodzinnym. Potworny czas porewolucyjnej Francji. Opóźnienia intelektualne. Kłopoty w seminarium. Niewierząca parafia. Wrogość ze strony innych księży. Choroba. Wewnętrzna ciemność.

Jednak nie uciekał. Szukał rozwiązania, a gdy je znalazł, był wierny obranej drodze. Ufał Bogu. Dał Mu się prowadzić. Dlatego był spokojny.

A krzyż? Po prostu go pokochał. Odtąd nigdy już nie miał go dość! Bo tylko krzyż odrzucony niszczy, przygniata, poniża.

Ciekawe, że to „po prostu” nigdy nie przychodzi natychmiast. Vianney jak pies rzucał się przed tabernakulum i tam żebrał o litość. Tam poznawał smak nadziei. Tam znajdował siłę i mądrość. Tam przychodziło światło i miłość do krzyża. To piąta i szósta rada świętego księdza.

Bez zjednoczenia z Mistrzem życie księdza nie ma sensu. Jednak wewnętrzna jedność nie zależy od zewnętrznej organizacji życia. W każdym razie, nie od tego się zaczyna.

Czasami, w imię nawrócenia, pozbywamy się tego czy tamtego. Rezygnujemy z przywilejów. Wycofujemy się z pewnych aktywności. Ograniczamy przyjemności. O to jednak jest najłatwiej. Takie postanowienia dają pozorny spokój. Wystarczają na krótki czas pysznego samozadowolenia.

Na oszustwie niczego trwałego się nie zbuduje. W życiu duchowym tym bardziej. Święty Jan najpierw walczył o niepodzielone serce. Wiedział, że to kosztuje, ale bez ofiary nie ma mowy o miłości. Dlatego jak pies trwał przy swoim Panu. Wierny i cierpliwy.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama