Na częstochowskim obrazie Matka Boża przedstawiona jest jako Hodegetria - z Dzieciątkiem na lewej ręce, prawą ma ułożoną na piersiach w taki sposób, jakby wskazywała na Syna.
Sala ponad wszystkie
U końca korytarza okazalsze niż inne drzwi refektarza, czyli klasztornej jadalni. Wchodzimy... i stajemy z otwartymi ustami, zaskoczeni wspaniałością otwierającej się przed nami przestrzeni. To wielka sala, zastawiona nakrytymi stołami. Barokowe freski o żywych kolorach pokrywają całe sklepienie. U jednego końca wisi potężny krzyż z misternie rzeźbioną figurą Pana Jezusa, tą właśnie, która strofowała rozgadanych mnichów.
– Tam zasiadał Augustyn Kordecki– ojciec Stanisław Tomoń wskazuje stół ustawiony pod krzyżem, prostopadle do pozostałych. To miejsce przeora, od wieków zajmowane przez kolejnych przełożonych klasztoru. Wrażenie wzrasta, kiedy sobie człowiek uświadomi, ilu to miejsce widziało monarchów, prezydentów i premierów. Z wyjątkiem ostatniego, byli tu wszyscy polscy królowie, poczynając od Michała Korybuta Wiśniowieckiego. To on i jego goście spożyli tu pierwszy posiłek, bo refektarz oddano do użytku tuż przed ślubem, który w kaplicy Cudownego Obrazu Wiśniowiecki zawarł z arcyksiężniczką austriacką.
Najwybitniejszym gościem był, oczywiście, Jan Paweł II. Gdy gościł na Jasnej Górze, wtedy to on zajmował miejsce przeora. W czasie jego pierwszej pielgrzymki do Polski ojcowie ustąpili księżom. Zamiast biało, zrobiło się czarno. – Jeden siedział na drugim, ale zmieściło się ich wtedy ze trzystu, bo każdy chciał zjeść obiad z Janem Pawłem – śmieje się ojciec Tomoń. Ale na co dzień pełno tam gości w sutannach. Paulini podejmują bowiem posiłkiem każdego księdza-pielgrzyma, co oznacza, że klasztorna kuchnia to prawdziwy kombinat.
Ziemia jak formalina
Ojciec Stanisław Tomoń prowadzi nas na zewnątrz. Przechodzimy przez plac i wkraczamy w ciemną bramę budynku przylegającego od strony klasztoru do wałów. W głębi pracują robotnicy, łatając ubytki ściany. Nieco dalej otwiera się szersza i rozjaśniona słońcem przestrzeń. Elegancko wymurowane chodniki, pochylnie, schody. Światło dochodzi tu przez umieszczone wysoko szyby. Pada na ścianę z cegieł, wydobywając nierówności lica ceglanego muru. – To są wały z czasów Kordeckiego – mówi nasz przewodnik.
Niesamowite! Mamy przed sobą oryginalne fortyfikacje, których „burzące kolubryny”, dzięki opiece Matki Bożej, nie zdołały skruszyć. A kanonada musiała być wściekła. – Te dziury to ślady po kulach armatnich – pokazuje ojciec Stanisław. Rzeczywiście, co chwilę widać wyrwę w cegłach, jakby jakaś potężna szczęka próbowała odgryźć kawałek muru. To fantastyczne, móc oglądać ślady wydarzeń sprzed 350 lat w ich autentycznej surowości, bez żadnych upiększeń.
Jak to możliwe? Nasz przewodnik wyjaśnia, że po szwedzkim najeździe rozbudowano fortyfikacje, dzięki czemu „potopowe” zostały przysłonięte. Podczas zaborów car kazał rozebrać te późniejsze, a resztę przysypać ziemią. Dzięki temu część murów z 1655 roku została przechowana w ziemi i na nowo odkryta kilkanaście lat temu. To wówczas powstał plan odsłonięcia tajemnic, jakie skrywała tamta forteca. Teraz prace dobiegają końca. Gotowe są już pochylnie, schody, posadzki, którymi będzie można wędrować aż do dna dawnej suchej fosy. – Te mury i tak były wyższe o pięć do siedmiu metrów – opowiada ojciec Stanisław Tomoń. – Proszę sobie wyobrazić, jaka to była wysokość! – wskazuje palcem koronę muru.
Wszystko tu robi wrażenie. Zachowały się otwory strzelnicze, sklepione chodniki, czyli galerie strzeleckie, kazamaty artyleryjskie, a nawet komin wentylacyjny.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.