Tam pierwszy raz usłyszałam o Beauraing od pewnego księdza. Nie odwiedzałam wtedy zbyt często kościoła – wspomina. – Po przyjeździe tutaj rozmawiałam z widzącą, a ona powiedziała mi o tym orędziu, że tu będą nawrócenia grzeszników. To było niewiarygodne, bo czułam, że to mnie dotyczy ta zapowiedź. Sama też widziałam na własne oczy, jak przyjechał tu człowiek sparaliżowany, a po modlitwie wyszedł uzdrowiony – mówi z zapałem Doris. Dziś pracuje w sanktuarium jako wolontariuszka w punkcie informacyjnym.
– Przyjeżdżają tu ludzie, którzy odeszli od Kościoła, nie praktykują, odwiedzają to miejsce jako turyści. I nagle przeżywają nawrócenie – mówi ks. Jacques Gillon, rektor sanktuarium. Zaprasza nas do swojego domu. Na krawat i wytartą marynarkę opada drewniany krzyż z sercem.
Zza kłębów dymu papierosa widać energiczną twarz i bystry wzrok gospodarza. – To ważne miejsce w kraju, gdzie praktykuje 5, a w niektórych rejonach tylko 3 proc. katolików – mówi. – W tej książce możecie przeczytać świadectwo kobiety, która siedziała mocno w ezoteryzmie, różnych sektach, a tu wszystko obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni – podaje nam książkę. Ale po naszych minach poznaje, że na tym się nie skończy.
Jezus spod Waterloo Marie-Sylvie znajdujemy w Waterloo pod Brukselą. Niedaleko miejsca ostatniej bitwy Napoleona wznosi się stare opactwo Fichermont. W gotyckich korytarzach i kościele mieszkają i modlą się członkowie charyzmatycznej wspólnoty Drzewo Życia: osoby konsekrowane, celibatariusze i małżeństwa z dziećmi. Na niedzielną liturgię przyjechało kilkaset osób z Belgii, Francji, Holandii.
Msza sprawowana jest z taką radością i namaszczeniem, że można zwątpić we wszystkie opowieści o jałowej pustyni belgijskiej. – Belgia jest pustynią, ale gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska – siostra Marie-Sylvie cytuje mój ulubiony fragment ze św. Pawła. We wspólnocie znalazła się dzięki nawróceniu w Beauraing.
Wybrała formę życia konsekrowanego. – Nie chodziłam do kościoła od 13. roku życia. Był czas, że zafascynowałam się tematyką reinkarnacji, włączyłam się w jakąś grupę hinduistyczną, potem w sektę księdza-schizmatyka. Weszłam mocno w ezoteryzm i tym podobne sprawy – pokazuje nam swoje zdjęcie zrobione w USA, na którym pozuje w stroju czarownicy. – To zdjęcie świetnie oddaje zmianę, jaką przeszłam. Przyjechałam do Beauraing przypadkowo. Poszłam pod figurę Maryi i po prostu, nie wiedząc dlaczego, nagle zaczęłam płakać. Wyjeżdżając z Beauraing, czułam, że już nic nie może być takie samo w moim życiu. Teraz żyję dla Jezusa – mówi.
„Ale nadal nie znalazłem tego, czego szukam” – śpiewa Bono w radiu i po raz pierwszy wyłączam ulubioną piosenkę. Zupełnie nie pasuje w tym momencie. Tym bardziej że dojeżdżamy z powrotem do Beauraing, gdzie holenderska wersja „Ave Maria” zagłusza muzykę. To pielgrzymi z Amsterdamu wchodzą do miasteczka. W rękach niosą kwiaty. Te pewnie też nie wyrosły na pustyni…
Źródło dla ubogich – Je vous salue, Marie, pleine de grâce… – belgijscy pątnicy niemal milczą, wypowiadając słowa modlitwy. Francuska wersja „Zdrowaś Maryjo” nie ma sobie równych. Może tylko chorwackie Sveta Marijo, Majko Božja budzi podobne wzruszenie. W Banneux można usłyszeć Różaniec we wszelkich możliwych językach. Przy cudownym źródle czuwają kolejne grupy pielgrzymów i pojedynczych pątników. Rytmiczne „Zdrowaś Maryjo” niemal nie ustaje. Tutaj Mariette Beco usłyszała od „pięknej Pani” słowa, które przyciągają dziś tysiące chorych, wierzących, poszukujących i sceptyków: „To źródło ma przynosić ulgę chorym i ma być zachowane dla wszystkich narodów”. To był 1933 rok, 75 lat od objawień w Lourdes, kilkanaście dni od zakończenia odwiedzin w Beauraing.