Ludzie biznesu w Polsce zwykle wierzą w Boga. Kiedy jednak przychodzą do biura, nakazy i zakazy moralne towarzyszące religii zostawiają na wieszaku, wraz z okryciem wierzchnim. Porozmawiaj o tym na FORUM :.
Swego czasu odwiedzający biura Bakomy,producenta jogurtów, mogli się poczuć jak w XIX-wiecznym folwarku. - Wszyscy się chcecie ślizgać na moich plecach? Nie pozwolę na to! - dochodziło z gabinetu prezesa spółki. Ówczesny senator i właściciel firmy Zbigniew Komorowski rozważał dalsze zatrudnienie jednej ze swoich pracownic. Zapłakana kobieta, jedyna żywicielka rodziny, wręcz błagała o pracę. Jej desperacja była zrozumiała. Teresin, w którym znajdują się zakłady Bakomy, to niewielka ogarnięta bezrobociem wieś pod Skierniewicami. „Mleczny magnat” Komorowski jest tu panem życia i śmierci. Jego historia jest bardziej wymowna od innych, gdyż pojawiają się w niej konkretni ludzie. Dużo łatwiej jest w dużych technokratycznych korporacjach, gdzie wyższa kadra zarządzająca odgradza się od swoich pracowników zastępami asystentów i sekretarek. Kiedy przyszło do fuzji Banku Handlowego z Citibankiem, prezes powstałej z połączenia instytucji miał pełną świadomość, że część ludzi trzeba będzie zwolnić. Wydanie polecenia, aby przy przeprowadzaniu systemu ocen pracowniczych 20 proc. osób wypadło poniżej wymaganego poziomu, mogło wyglądać na chirurgiczną operację na organizmie firmy i w niczym zapewne nie zakłóciło komfortu moralnego prezesa Cezarego Stypułkowskiego. Współczesny kapitalizm nie sprzyja rozczulaniu się nad pracownikiem. Coraz większa konkurencja zmusza do coraz większej wydajności. Wraz z odwrotem od idei państwa opiekuńczego odchodzimy od koncepcji opiekuńczej firmy.
W czasach redukowania wynagrodzeń i modnego dziś czasowego zatrudnienia w dominujących na rynku korporacjach na porządku dziennym są wywieranie nacisków, manipulacje czy „przeczołgiwanie” podwładnych po to, by wyładowywać złe emocje. Edward Luttwak, amerykański intelektualista, opisując menedżerów, którzy pojawili się na Wall Street pod koniec XX wieku, stwierdza, że w szale śrubowania zysków ich podstawowym celem było udowodnienie akcjonariuszom i swoim przełożonym, iż są ludźmi posiadającymi „cojones”. Czy to 12 tysięcy pracowników Boeinga, czy rzesze wyrzuconych na bruk w innych koncernach, historia zawsze była ta sama. Prawdziwi Strongmani wyciskali z firm ile się dało - pisze Luttwak w swojej głośnej książce „Turbokapitalizm. Zwycięzcy i przegrani światowej gospodarki”. To nie przypadek, że fikcyjnymi ikonami biznesu w latach reaganomiki zostali Lawrence Garfield i Gordon Gekko. Pierwszy z nich, bohater sztuki Jerry'ego Sternera „Pieniądze innych ludzi”, tłumaczył, że życie to gra. Wygrywa w niej ten, który w dniu śmierci będzie najbogatszy. Drugi, demoniczna postać z filmu Oliviera Stone’a „Wall Street”, sam nie był w stanie odpowiedzieć, kiedy będzie miał dość zarabiania, ale przekonywał, że „greed is good” („żądza jest dobra”). „Żądza jest właściwa. Żądza działa. Żądza najlepiej oddaje ducha ewolucji”-uświadamiał akcjonariuszom korporacji, którą chciał zlikwidować.
Tymczasem Kościół katolicki domaga się, by działalności gospodarczej nadać jakiś głębszy sens. Przedsiębiorcy, jak czytamy w encyklikach, winni mieć świadomość, że aktywność zawodowa nie powinna polegać na gromadzeniu pieniędzy jak żużlu na hutniczych hałdach węglowych, lecz musi być podporządkowana dobru społecznemu. „Podstawowym zaś celem [tej] produkcji nie jest tylko wzrost masy towarowej ani zysk lub zdobycie wpływów, ale służenie człowiekowi (...)” - czytamy w traktującej o życiu gospodarczo-społecznym Konstytucji Gaudium et Spes uchwalonej przez Sobór Watykański II.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).