Skarbiec wiary Kościoła jest ogromny. Są w nim "nova et vetera" - rzeczy nowe i stare. Te "stare" nie starzeją się nigdy. "nowe" nie są nowe. Trzeba jedynie najdawniejszą tradycję Kościoła odczytywać na nowo. abp Alfons Nossol
27. Wierzyć, że Go nie ma
Byłem wtedy jakieś trzy tygodnie po święceniach. Doświadczenia duszpasterskiego żadnego. Życiowego niewiele więcej. Wyniesiona ze studiów teoria. Ale w sercu wiara. Usiadłem przy łóżku śmiertelnie chorej i bardzo cierpiącej kobiety. “I po co ksiądz przyszedł? Nie mamy o czym rozmawiać. Niech mi ksiądz więc nie mówi o Nim. Jego nie ma. Gdyby był… Księże, gdyby Bóg był…” Ależ On jest! - próbowałem coś powiedzieć. “Niech się ksiądz nie sili. Bo albo Boga nie ma, albo nie jest tak potężny, jak wam się zdaje. A jeśli nawet jest potężny - to na pewno nie jest dobry. Przecież Go nic nie obchodzi”. Umilkła. Siedziałem milcząc i próbowałem przypomnieć sobie jakieś sensowne argumenty. Ona kontynuowała. “Słaby Bóg? Obojętny na losy świata Bóg? Zły Bóg? To już lepiej wierzyć, że go nie ma”.
Wierzyć, że Go nie ma! Najczęściej wierze przeciwstawia się niewiarę. A to nie tak. Bo czy w jedną stronę, czy w drugą - trzeba uwierzyć. Uwierzyć, że jest. Albo uwierzyć, że Go nie ma. Innymi słowy: niewierzący też wierzą. Tyle tylko, że teza ich “wiary” brzmi: Nie! Boga nie ma. Powody miewają różne, bardzo różne. Cierpienie - jak u wspomnianej kobiety - może być tak wielkie i nie do uniesienia, że dochodzą do przekonania: Nie! Inni znów do tego stopnia zbratali się z grzechem, że muszą myśl o Bogu wykreślić ze swego życia. Jeszcze inni tak ukochali wolność, że nieznośna jest dla nich myśl, że to nie ich wola jest miarą wolności. Inni znowu tak bardzo są zapatrzeni w człowieka i jego mądrość, w jego osiągnięcia, w postęp, że Bóg nie jest im potrzebny. Zgoła inny powód niewiary w Boga odnajdują w sobie rewolucjoniści, którzy z całym przekonaniem usiłują sami zbawić świat. Wiele jest źródeł niewiary. Jedno jest w nich wspólne: człowiekowi Bóg zda się być przeszkodą i zawadą.
Bez wątpienia - “ateizm jest jedną z najpoważniejszych spraw doby obecnej”. Tak mówią Ojcowie Soboru, a ich słowa powtarza Katechizm [2123]. Ateizm jest faktem. Bywa, że staje się zupełną obojętnością na wszystko, bezwzględnym zamknięciem się człowieka w sobie i tworzonym na własny użytek świecie. Nie wiem jednak, czy to możliwe tak do końca i bez reszty. Podejrzewam, że ta obojętność jest tylko maską skrywającą wewnętrzny niepokój, lęk, zwierzęcy strach człowieka, który stracił wszystko. Nawet samego siebie. I dlatego przed samym sobą musi udawać. Z drugiej strony - skoro ateizm też jest wiarą, jesteśmy blisko siebie. My, wierzący i …my ateiści. To coś tak, jak z języczkiem u wagi. Wystarczy nieraz piórko na szali położyć, a waga przechyli się w drugą stronę.
Katechizm pouczając o powodach niewiary przytacza zdanie Ojców Soboru: W powstawaniu i rozprzestrzenianiu się ateizmu “niemały udział mogą mieć wierzący”. Dlaczego? Bo wskutek “braków w ich własnym życiu religijnym, moralnym i społecznym, powiedzieć o nich trzeba, że raczej przesłaniają, aniżeli pokazują prawdziwe oblicze Boga i religii” [2125]. Bolesna prawda. Bo człowiek z natury jest otwarty na Boga [27]. I jak znam życie i świat, to właśnie gorszące życie chrześcijan jest najczęstszym powodem ateizmu. Zwłaszcza wtedy, gdy gorszycielami są ci, którzy powinni być nauczycielami wiary i świadkami miłości. Znamienny jest w tym względzie rachunek sumienia, jakiego dokonuje w imieniu Kościoła i jego instytucji Ojciec Święty.
Niepokoi mnie coś jeszcze: widziałem tylu ludzi, których wiara była mocna i ugruntowana, była wzorem i zachętą dla innych. I nagle wszystko to zawaliło się w ich życiu, jak domek z kart. Nagle? A może nie nagle? Dlatego boję się. Boję się o wiarę tych, którym ją przekazuję - o wiarę dzieci z którymi staję każdego dnia przy ołtarzu, z którymi modlę się i czytam wspólnie Ewangelię. Boję się też o własną wiarę. Nie, nie przesadzam: boję się, by samemu wiary w Boga nie utracić. Ale to tylko połowa prawdy. Druga połowa jest taka: jestem mimo wszystko spokojny, bo to nie ja znalazłem Boga - to On mnie znalazł. To nie ja ofiarowałem Mu swoją przyjaźń - to On mnie obdarzył przyjaźnią. A jeśli spotykam niewierzących (a spotykam), to nie osądzam, nie biadolę, nie wypominam, nie wytykam im tego. Staram się wtedy być sobą - zwykłym człowiekiem, który wie, że wiary sam sobie nie zawdzięcza.
A owa kobieta? Umarła kilka tygodni później. W dniu śmierci, a wiedziała, że umiera, prosiła o sakramenty święte. Umierała ze spokojem w sercu i na twarzy. Bo jednak wiarę miała. A chwilowy bunt przeciw niezrozumiałemu cierpieniu nie zniweczył w niej wiary.
Katechizm Kościoła Katolickiego, 29; 2123-2128.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).