Paweł wylądował na południu Italii. Odwołał się do sądu cezara, więc wysłano go do Rzymu. Maszerował na północ, do Wiecznego Miasta. Od dawna pragnął odwiedzić stolicę imperium. „Od kilku lat pragnę gorąco wybrać się do was, gdy będę podążał do Hiszpanii” – pisał do Rzymian (15.23). Około 50 kilometrów przed Rzymem spotkał tych, do których adresował list. Pierwsi rzymscy chrześcijanie wyszli mu naprzeciw. Kim byli? Prawdopodobnie Żydami, uczniami tych, którzy na własne oczy widzieli cud Pięćdziesiątnicy. W czasie gdy na zamkniętych na cztery spusty wystraszonych apostołów spadł ogień Ducha, w Jerozolimie przebywali „mieszkańcy Mezopotamii, Judei oraz Kapadocji, Pontu i Azji(…) i przybysze z Rzymu”. Ci anonimowi „przybysze z Rzymu” mogli zanieść światło Ewangelii do stolicy mocarstwa. „Tamtejsi bracia, dowiedziawszy się o nas, wyszli nam naprzeciw aż do Forum Appiusza i Trzech Gospód. Ujrzawszy ich, Paweł podziękował Bogu i nabrał otuchy” – notuje Łukasz w Dziejach Apostolskich.
Paweł spotkał pierwszych chrześcijan na drodze do Rzymu. Szedł starożytną drogą Via Appia. Czy zdawał sobie sprawę, że ta wędrówka przypomina uroczysty wjazd Jezusa do Jerozolimy? Że w mieście nad Tybrem spotka go śmierć? Nie bał się jej. Był maratończykiem, który zbliżał się do finiszu. Tęsknił za nagrodą, niewiędnącym wieńcem chwały. Co myślał, przekraczając potężne bramy miasta? Dziś mkną przez nie skutery. Kolorowe piaggia, vespy. Młodzi ludzie w koszulkach Romy czy Lazio pędzą po wyszlifowanych przez miliony stop kamieniach.
Głupota słowaPaweł zamieszkał w Rzymie. „Pozwolono mu mieszkać prywatnie razem z żołnierzem, który go pilnował. Przez całe dwa lata pozostał w wynajętym przez siebie mieszkaniu i przyjmował wszystkich, którzy do niego przychodzili, głosząc królestwo Boże i nauczając o Panu Jezusie Chrystusie zupełnie swobodnie, bez przeszkód”.
To niezwykłe. Czasem o jednym krótkim epizodzie z życia Pawła znajdziemy w Dziejach Apostolskich dłuuuugie fragmenty. A o jego ostatnich latach? Jedynie kilka skromnych zdań. Reszta pozostaje domysłem.
Prawdopodobnie siedział w Więzieniu Mamertyńskim, prawdopodobnie jego szczątki przeniesiono na pewien czas do Katakumb św. Sebastiana. Prawdopodobnie. To słowo pada najczęściej. Pobyt Pawła w Wiecznym Mieście owiany jest legendą. Domyślamy się, jak wyglądały jego domowy areszt, proces, śmierć.
„Przez całe dwa lata pozostał w wynajętym przez siebie mieszkaniu i przyjmował wszystkich, którzy do niego przychodzili”. Jedno niewinne zdanie, a ileż skrytych emocji, cudów, cierpienia, płaczu, błogosławieństwa. Paweł przyjmował w mieszkaniu wszystkich. Od razu po przybyciu zaprosił swych braci, „najznakomitszych Żydów”. Nie owijali w bawełnę. Powiedzieli prosto z mostu: – Chcemy usłyszeć od ciebie, co myślisz, bo wiadomo nam o tym stronnictwie, że wszędzie spotyka się ze sprzeciwem. Gdy Paweł opowiedział im o spotkaniu Żywego Boga, o świetle, które oślepiło go pod Damaszkiem, ich serca zawrzały. „Poróżnieni między sobą zabierali się do odejścia. Wtedy Paweł powiedział: „Trafnie rzekł Duch Święty do ojców waszych przez proroka Izajasza: Idź do tego ludu i powiedz: Usłyszycie dobrze, ale nie zrozumiecie, i dobrze będziecie widzieć, a nie zobaczycie. Bo otępiało serce tego ludu (…). Wiedzcie więc, że to zbawienie Boże posłane jest do pogan, a oni będą słuchać”.
Poganie rzeczywiście zaczynali słuchać. W Rzymie jak grzyby po deszczu wyrastały nowe wspólnoty.
Przez długi czas krążymy po barwnych uliczkach Zatybrza, starając się odnaleźć miejsce, w którym Apostoł spędził dwa lata aresztu domowego. Wreszcie jest! W starej żydowskiej dzielnicy na miejscu domu, gdzie mieszkał więzień, stoi kościółek San Paolo alla Regola. Jest zamknięty na cztery spusty. Trwa remont. Świątynia otoczona jest knajpkami. Wino, włoska pizza, pasta. Powietrze pachnie świeżą bazylią i czosnkiem. Z otwartych na oścież okien nasze nosy kusi zapach espresso. Japońscy turyści pstrykają fotkę za fotką. Czy zdają sobie sprawę, że w tym miejscu pewien szaleniec Boży, który sam nazywał siebie „poronionym płodem”, zaraził swą wiarą tysiące ludzi? Chyba nie.