Kościół żyje dzięki wybraniu przez Boga i Jego łasce, ale potrzebuje także umiejętności porozumiewania się idących wspólnie drogą Ewangelii.
Podobno najwięcej wśród nas lekarzy. Albo inaczej – specjalistów od uzdrawiania. Nie tylko człowieka z jego chorób. Także gospodarki, edukacji, administracji, wreszcie Kościoła. Te mniej lub wartościowe pomysły, warte niekiedy zauważenia i wysłuchania, często obarczone są jedną ukrytą wadą. Gdzieś w tle, w podtekście, kryje się podział na dwa światy: my i oni. Czasem w gorszym wydaniu: ja i oni. Trudno nie zauważyć, że tak sformułowana opinia, sugestia, wniosek, stawia jej autora/autorów poza wspólnotą, której naprawy oczekują. Zamiast naprawy pogłębiają się podziały.
Gdy w 1989 roku pojechaliśmy z młodzieżą do Taize, na pierwszym spotkaniu animatorów zasugerowano, by na spotkaniu w grupach przerywać wypowiedź, zdominowaną przez sugestie, co powinni zrobić „oni”. Chcąc zasadę rozciągnąć na wszechobecne w mediach, także kościelnych, dyskusje, większość z nich należałoby przerwać już w punkcie wyjścia.
Gdzie szukać korzeni podziału świata na my i oni?
Podobno jedną z praprzyczyn jest tkwiąca w głębinach naszej podświadomości mentalność plemienna. Na kościelnym zaś podwórku myślenie kategoriami instytucji i organizacji, pomijające jej wymiar wspólnotowy. Dlatego tak ważne jest przesłanie wczorajszej katechezy papieża Franciszka: „Musimy bowiem myśleć o Kościele jako żywym organizmie, złożonym z osób, które znamy i z którymi podążamy, a nie jako o instytucji abstrakcyjnej i odległej. Nie, Kościołem jesteśmy my wszyscy pielgrzymujący.”
Mówienie o żywym organizmie ma swoje konsekwencje. Pierwszą z nich jest zastąpienie mechanizmu formalnej kontroli duchowym towarzyszeniem na drodze wzrastania w wierze. Pytał nie tak dawno z właściwym sobie przekąsem ojciec Grzegorz Kramer: co to za miłość, mierzona ilością wklejonych do zeszytu od religii kartek i podpisami w indeksie. Problem nie tylko katechetów przygotowujących do przyjęcia kolejnych sakramentów inicjacji chrześcijańskiej. W popularnej oazie już dawno zastanawiano się jak odejść od tak zwanego zaliczania stopni. „Byłem w ubiegłym roku na jedynce, w tym muszę jechać na dwójkę.” Sytuacja, przyznać trzeba, trudna dla dwóch stron. Od katechety lub animatora wymaga dużej miłości, by czerwoną chorągiewką nie zgasić zapału, tym bardziej nie zniszczyć człowieka. Od idącego drogą dużej pokory, zdolnej przyjąć i zaakceptować prawdę o sobie.
Organizm, jakim jest Kościół, żyje dzięki wybraniu przez Boga i Jego łasce, ale potrzebuje także – zwyczajnie, po ludzku – umiejętności porozumiewania się idących wspólnie drogą Ewangelii. Składają się nań dar słuchania i budująca rozmowa.
O darze słuchania pisał wczoraj w kolejnej duchowej wskazówce eremita z Bose:
„Przede wszystkim, aby zrozumieć osobę, należy wyłączyć w sobie wszelkie uprzedzenia: następnie kontemplować jego twarz, obserwować jego chód, próbować słuchać jego głosu i słowa, ale także jego jąkania i jego milczenia." https://t.co/RESxyuUa4C
— #pustynne echa (@Piotr8Swiderski) 6 czerwca 2018
A budująca rozmowa?
Przed rokiem zauważyliśmy w tym miejscu Manifest komunikacji bez wrogich słów. Jego pomysłodawcy poszli dalej. W tych dniach zorganizowali w Trieście konferencję promującą słowa – mosty: „Questa è la mia parola ponte”. Oto niektóre z nich: dziękuję, uśmiecham się, wyjaśniam, a ty?, pielęgnuję, ekspresja, empatia, słucham, szukam, jestem ciekaw… Jeśli dodać listę prelegentów, wychodzi całkiem imponujący zestaw, za którym stoi między innymi Katolicki Uniwersytet Sacro Cuore.
Łaska, wspólne pielgrzymowanie, słuchanie, słowa – mosty. Ileż pracy przed nami, by stać się żywym organizmem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).