Patryk Mamczyński w portfelu miał 20 zł, w plecaku Pismo Święte, różaniec i kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Tyle wystarczyło, żeby spełnić swoje marzenie.
Agata Bruchwald: Gdy wychodziłeś z domu, najważniejsze dla Ciebie było dotarcie do Lourdes czy raczej ewangelizacja, którą prowadziłeś na trasie?
Patryk Mamczyński: Chodziło tylko o Lourdes. Ewangelizacja rozpoczęła się samoistnie. To nie było zamierzone. Tak się po prostu działo! Zacząłem się dzielić świadectwem swojego nawrócenia. Często był to temat pokrewny, wynikający w trakcie rozmowy. Kierowcy tirów – bo podróżowałem na stopa ciężarówkami – kiedy usłyszeli, że jestem pielgrzymem, zaczynali skarżyć się na swój parafialny Kościół. Opowiadali mi np., że ludzie przestali chodzić do kościoła, bo proboszcz… go nie remontuje. W takich momentach naturalnie przechodziłem do historii swojego życia. Później poszerzałem to o kerygmat.
A jak Ty się nawróciłeś?
Katolikiem jestem od czterech lat. Wcześniej nie znałem Boga, miałem złe relacje z rodziną, znajomymi. Rodzice się rozwiedli, kiedy byłem mały. Tata miał problem z alkoholem i narkotykami. Mama zbytnio się mną nie interesowała. Mieszkałem głównie z babcią. Kiedy poszedłem do gimnazjum, zacząłem szukać akceptacji. Związałem się z nieciekawym towarzystwem. Zacząłem pić alkohol, palić papierosy. Później sięgnąłem po dopalacze. W technikum paliłem marihuanę. Uzależniłem się. Byłem tego świadomy. Przez prawie rok paliłem każdego dnia. Żeby móc to robić, zacząłem handlować. Ale chciałem skończyć. Wstawałem rano i mówiłem sobie: „Nie palę”. Później przychodził kolega i proponował skręta. Nie odmawiałem. Tak było przez trzy miesiące. Skutki uboczne? W nocy mogłem spać jedynie wtedy, gdy wcześniej zapaliłem. Rozmawiałem z kolegą, który interesował się demonologią. Spytał: „Wierzysz w Boga?”. Odpowiedziałem, że tak, bo przypomniałem sobie, że kiedyś z babcią chodziłem do kościoła. „Wierzysz w demony?” – zapytał. Powiedziałem, że chyba tak. Bo skoro wierzę w Boga, to powinienem też wierzyć w istnienie demonów. Powiedział mi, że kiedy palę albo jestem odurzony alkoholem, to one mają na mnie większy wpływ. Stwierdziłem, że może coś w tym jest. Zanikały moje relacje z rodziną, zawężał się krąg moich znajomych. I przypomniało mi się, jak ksiądz, który przygotowywał mnie do bierzmowania, mówił, że jeśli mamy jakiś problem, to możemy go oddać Jezusowi. Stwierdziłem: „Co mi szkodzi?”. Ukląkłem przed krzyżem – był on w pokoju, nigdy nie zwracałem na niego uwagi. Powiedziałem: „Oddaję Ci to”. Kiedy rano wstałem, miałem wewnętrzne przekonanie, że jestem wolny. Mogę przestać palić.
Dlaczego Lourdes?
Nie ma konkretnego powodu. Przygotowywałem się do wyprawy od połowy wakacji. Pewnego razu rano otworzyłem oczy i stwierdziłem: „Albo teraz, albo nigdy”. Powiedziałem mamie, pożegnałem się z dziewczyną. Wyruszyłem kolejnego dnia.
20 złotych wystarczyło na tę pielgrzymkę?
Tak. Wiele razy doświadczyłem „rozmnożenia” pieniędzy. Najpierw pojechałem do Lichenia. Zadzwoniłem do ks. Rafała Krauzego, który będąc w Elblągu, zaprosił mnie do wspólnoty Namaszczeni Ogniem. Zatrzymałem się u księży marianów. W sanktuarium trafiłem na spotkanie ewangelizacyjne. Miałem 16 zł. W czasie Mszy św. zbierana była taca. Byłem przekonany, że powinienem coś wrzucić. Wewnętrznie kłóciłem się, że tego nie zrobię, bo przecież muszę coś jeść. I wtedy przypomniał mi się obrazek z internetu. Pan Jezus prosi małą dziewczynkę o misia, którego ona trzyma w ręce. W zamian – o czym ona jeszcze nie wie – ma dla niej o wiele większą maskotkę. Położyłem więc na tę tacę 10 zł. Przed wyruszeniem w dalszą drogę dostałem od księdza książkę. Powiedział, że jest z wkładką. W niej schowanych było 100 zł. W czasie tej podróży nigdy nie żebrałem. Dostawałem jedzenie, a nawet pieniądze. To wszystko działo się w wolnej woli spotkanych ludzi. Wracając do Polski, miałem 1,2 euro. Weekend spędziłem na stacji benzynowej, bo w te dni tiry po Francji nie jeżdżą. Za wszystkie pieniądze kupiłem paczkę ciastek. Rozdzieliłem ją na śniadanie, obiad i kolację. Kolejnego dnia nie miałem nic do jedzenia. Modliłem się: „Jezu, daj mi jedzenie”. Podszedłem do stojącego w oddali tira. Kierowcą był Polak. Zgodził się mnie zabrać. Nie pytał, czy jestem głodny. Ukroił pajdę chleba, dołożył do niej pęto kiełbasy i poczęstował mnie. Myślę, że Bóg mocno działał.
W Lourdes też Ci się tak powodziło?
Dostałem wodę od samej Matki Bożej. Stałem koło groty i nagle widzę, że turla się mała buteleczka z wodą. Zatrzymała się przy moich nogach. Z pewnością komuś wypadła. Nie wiem komu, a więc tak to sobie wytłumaczyłem.
Jak ta pielgrzymka wpłynęła na Twoje życie?
Kiedyś usłyszałem, że jeśli jest coś, czego nie da się zrobić, to trzeba znaleźć kogoś, kto o tym nie wie. Pójdzie więc i to zrobi. Teraz wiem, że nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli ktoś uważa, że nie można pielgrzymować bez pieniędzy, to tak naprawdę jest to tylko ograniczenie w jego głowie. Wynika ono z tego, że ktoś kiedyś nakłamał, że pieniądze są nam do tego niezbędne.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Na czym polega model francuskiej laïcité i jakie są jego paradoksy?
Jej ponowne otwarcie i rekonsekracja nastąpi w najbliższy weekend.