Czy w kraju kapliczek poświęconych Kim Ir Senowi, obozów pracy dla zaniedbujących czyszczenie portretów Kim Dzong Ila i niepłaczących na widok Kim Dzong Una oraz kary śmierci za wyznawanie „obcego Boga” można mówić o rosnącej liczbie chrześcijan?
Pisanie czegokolwiek o warunkach życia w Korei Północnej bez wjeżdżania na jej terytorium wydaje się zadaniem karkołomnym. Ale nie jest też tak, że jesteśmy zdani tylko na domysły. Pozostaje oparcie się na relacjach tych, którzy albo stamtąd uciekli, albo udało im się wjechać jako turyści i wrócić żywymi (jak John Sweeney, dziennikarz BBC, podający się za profesora i opiekuna grupy studentów, z którym rozmawiałem parę lat temu). Z relacji zwłaszcza uciekinierów wyłania się obraz, który znajduje potwierdzenie w publikowanych co roku raportach amerykańskiego Departamentu Stanu na temat wolności religijnej na świecie (najnowszy ukazał się w minionym tygodniu). Korea Północna od lat konsekwentnie zajmuje najwyższe miejsca w rankingu państw łamiących wszelkie wolności, z wolnością religijną na czele. Tym większe zdumienie budzą publikacje takie, jak niedawna relacja jednego z uciekinierów w brytyjskim dzienniku „The Telegraph”.
„Prześladowania są silniejsze niż kiedykolwiek, ale jednocześnie chrześcijaństwo wzrasta i zapuszcza głęboko korzenie”, mówi rozmówca gazety.
Pendrive’y z Ewangelią
Gdyby wierzyć północnokoreańskim danym, w kraju Kimów żyje zaledwie kilkuset chrześcijan – katolików (zdecydowana większość) i protestantów. W rzeczywistości liczba jest najprawdopodobniej wielokrotnie wyższa: organizacje monitorujące od dekad sytuację w Korei Płn. mówią o kilkudziesięciu lub nawet ponad 100 tys. chrześcijan żyjących w ukryciu, w tym blisko 30 tys. przetrzymywanych w obozach pracy i innych więzieniach. Te szacunki nie obejmują osób już skazanych na śmierć za wyznawanie wiary innej niż kult najwyższych wodzów.
W czasie tegorocznego (w maju) Światowego Szczytu w Obronie Prześladowanych Chrześcijan w Waszyngtonie koreański misjonarz Kim Chung-Seong mówił do zebranych: „Błagam Boga, aby wszystkie międzynarodowe wspólnoty chrześcijańskie modliły się za chrześcijan Korei Północnej, aby mogli oni głosić Dobrą Nowinę, nie tylko pracując w Kościele podziemnym, ale aby rząd udzielił wolności religijnej, o którą wierzący Koreańczycy gorliwie się modlą”. Ze słów misjonarza wynika jasno, że Kościół podziemny jednak w Korei Płn. działa. Mimo że – jak podaje amerykańska Komisja ds. Międzynarodowej Wolności Religijnej – wolność religii czy wolność wyznania w Korei Płn. nie istnieje i jest całkowicie zakazana. „Rząd bezlitośnie prześladuje i karze wierzących obywateli aresztowaniami, torturami, więzieniem, a nawet egzekucją. Ci, którzy raz trafili do więzienia, zazwyczaj są zsyłani do politycznych obozów pracy, gdzie traktuje się ludzi z niezwykłym okrucieństwem”, mówił w Waszyngtonie koreański misjonarz. Na co dzień prowadzi chrześcijańską stację radiową, nadającą z Korei Płd., adresowaną m.in. do chrześcijan z Korei Płn. Audycje oczywiście nie są słuchane na żywo, bo sygnał nie ma szans tam dotrzeć, ale nagrania są zazwyczaj przemycane… za pomocą pendrive’ów oraz kart pamięci SD.
Sam wie, że udając się na Północ, wiele ryzykuje, bo wszyscy chrześcijańscy misjonarze, którzy zostali przyłapani na działalności ewangelizacyjnej, albo trafiali na czarną listę władz, albo od razu byli kierowani do obozów pracy. Paradoksalnie to właśnie pobyt w obozie jest okazją do szerzenia wiary – ze świadectw wynika, że wielu więźniów w ten sposób potajemnie przyjmuje chrzest.
Korzenie na betonie
W tym kontekście relacja uciekiniera zamieszczona w „The Telegraph” nie wydaje się całkiem nieprawdopodobna. „Dla wielu Koreańczyków z Północy Kim Dzong Un nie jest już bogiem, bo ludzie odnajdują swoją wiarę gdzie indziej”, cytuje swojego rozmówcę autor publikacji Julian Ryall. Rozmówca chce pozostać anonimowy ze względów bezpieczeństwa. „W wielu miejscach ludzie już nie czczą Kima, pojawiło się wielu kapłanów, szamanów, ale też misjonarzy Kościoła, dzięki czemu widać wyraźnie, że chrześcijaństwo zapuszcza tam korzenie coraz głębiej”, mówi uciekinier z Korei Płn., przedstawiający się jako osoba zaangażowana w pomoc Kościołowi działającemu w podziemiu.
Potwierdzeniem tego, że mimo totalnego zakazu w Korei Płn. prowadzi się tajną działalność misyjną, jest uwolnienie w sierpniu tego roku kanadyjskiego misjonarza koreańskiego pochodzenia, pastora Hyeon Soo Lima. W Polsce o tego typu postaciach trudno usłyszeć w mediach, za to media zachodnie, zwłaszcza brytyjskie, amerykańskie i kanadyjskie, dość obszernie pisały o jego działalności i okolicznościach uwolnienia (w negocjacje z władzami Korei Płn. był zaangażowany kanadyjski rząd za pośrednictwem doradcy ds. bezpieczeństwa Daniela Jeana, który osobiście wybrał się w tej sprawie do Korei Płn., ponieważ Kanada nie posiada swojego przedstawicielstwa w Pjongjangu). Hyeon Soo Lim przez parę lat potajemnie prowadził działalność misyjną i humanitarną w Korei Płn. Gdy w 2015 r. został przyłapany i aresztowany, oskarżono go o „próbę obalenia reżimu za pomocą religii” oraz „pomoc Amerykanom i Koreańczykom z Południa w zastawieniu pułapki i uprowadzeniu północnokoreańskich obywateli”. Misjonarza osadzono w jednym z najcięższych obozów pracy. Został wypuszczony… za kaucją, wypłaconą przez kanadyjski rząd, co też wskazuje na proces rozkładu systemu w Korei Płn., gdzie pieniądze zaczynają wypierać ideologię.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.