Światełka w tunelu

Jacek Dziedzina

publikacja 22.10.2017 06:00

Czy w kraju kapliczek poświęconych Kim Ir Senowi, obozów pracy dla zaniedbujących czyszczenie portretów Kim Dzong Ila i niepłaczących na widok Kim Dzong Una oraz kary śmierci za wyznawanie „obcego Boga” można mówić o rosnącej liczbie chrześcijan?

Nabożeństwo w jednym z trzech kościołów protestanckich oficjalnie działających w Korei Północnej. KCNA /EPA/PAP Nabożeństwo w jednym z trzech kościołów protestanckich oficjalnie działających w Korei Północnej.

Pisanie czegokolwiek o warunkach życia w Korei Północnej bez wjeżdżania na jej terytorium wydaje się zadaniem karkołomnym. Ale nie jest też tak, że jesteśmy zdani tylko na domysły. Pozostaje oparcie się na relacjach tych, którzy albo stamtąd uciekli, albo udało im się wjechać jako turyści i wrócić żywymi (jak John Sweeney, dziennikarz BBC, podający się za profesora i opiekuna grupy studentów, z którym rozmawiałem parę lat temu). Z relacji zwłaszcza uciekinierów wyłania się obraz, który znajduje potwierdzenie w publikowanych co roku raportach amerykańskiego Departamentu Stanu na temat wolności religijnej na świecie (najnowszy ukazał się w minionym tygodniu). Korea Północna od lat konsekwentnie zajmuje najwyższe miejsca w rankingu państw łamiących wszelkie wolności, z wolnością religijną na czele. Tym większe zdumienie budzą publikacje takie, jak niedawna relacja jednego z uciekinierów w brytyjskim dzienniku „The Telegraph”.

„Prześladowania są silniejsze niż kiedykolwiek, ale jednocześnie chrześcijaństwo wzrasta i zapuszcza głęboko korzenie”, mówi rozmówca gazety.

Pendrive’y z Ewangelią

Gdyby wierzyć północnokoreańskim danym, w kraju Kimów żyje zaledwie kilkuset chrześcijan – katolików (zdecydowana większość) i protestantów. W rzeczywistości liczba jest najprawdopodobniej wielokrotnie wyższa: organizacje monitorujące od dekad sytuację w Korei Płn. mówią o kilkudziesięciu lub nawet ponad 100 tys. chrześcijan żyjących w ukryciu, w tym blisko 30 tys. przetrzymywanych w obozach pracy i innych więzieniach. Te szacunki nie obejmują osób już skazanych na śmierć za wyznawanie wiary innej niż kult najwyższych wodzów.

W czasie tegorocznego (w maju) Światowego Szczytu w Obronie Prześladowanych Chrześcijan w Waszyngtonie koreański misjonarz Kim Chung-Seong mówił do zebranych: „Błagam Boga, aby wszystkie międzynarodowe wspólnoty chrześcijańskie modliły się za chrześcijan Korei Północnej, aby mogli oni głosić Dobrą Nowinę, nie tylko pracując w Kościele podziemnym, ale aby rząd udzielił wolności religijnej, o którą wierzący Koreańczycy gorliwie się modlą”. Ze słów misjonarza wynika jasno, że Kościół podziemny jednak w Korei Płn. działa. Mimo że – jak podaje amerykańska Komisja ds. Międzynarodowej Wolności Religijnej – wolność religii czy wolność wyznania w Korei Płn. nie istnieje i jest całkowicie zakazana. „Rząd bezlitośnie prześladuje i karze wierzących obywateli aresztowaniami, torturami, więzieniem, a nawet egzekucją. Ci, którzy raz trafili do więzienia, zazwyczaj są zsyłani do politycznych obozów pracy, gdzie traktuje się ludzi z niezwykłym okrucieństwem”, mówił w Waszyngtonie koreański misjonarz. Na co dzień prowadzi chrześcijańską stację radiową, nadającą z Korei Płd., adresowaną m.in. do chrześcijan z Korei Płn. Audycje oczywiście nie są słuchane na żywo, bo sygnał nie ma szans tam dotrzeć, ale nagrania są zazwyczaj przemycane… za pomocą pendrive’ów oraz kart pamięci SD.

Sam wie, że udając się na Północ, wiele ryzykuje, bo wszyscy chrześcijańscy misjonarze, którzy zostali przyłapani na działalności ewangelizacyjnej, albo trafiali na czarną listę władz, albo od razu byli kierowani do obozów pracy. Paradoksalnie to właśnie pobyt w obozie jest okazją do szerzenia wiary – ze świadectw wynika, że wielu więźniów w ten sposób potajemnie przyjmuje chrzest.

Korzenie na betonie

W tym kontekście relacja uciekiniera zamieszczona w „The Telegraph” nie wydaje się całkiem nieprawdopodobna. „Dla wielu Koreańczyków z Północy Kim Dzong Un nie jest już bogiem, bo ludzie odnajdują swoją wiarę gdzie indziej”, cytuje swojego rozmówcę autor publikacji Julian Ryall. Rozmówca chce pozostać anonimowy ze względów bezpieczeństwa. „W wielu miejscach ludzie już nie czczą Kima, pojawiło się wielu kapłanów, szamanów, ale też misjonarzy Kościoła, dzięki czemu widać wyraźnie, że chrześcijaństwo zapuszcza tam korzenie coraz głębiej”, mówi uciekinier z Korei Płn., przedstawiający się jako osoba zaangażowana w pomoc Kościołowi działającemu w podziemiu.

Potwierdzeniem tego, że mimo totalnego zakazu w Korei Płn. prowadzi się tajną działalność misyjną, jest uwolnienie w sierpniu tego roku kanadyjskiego misjonarza koreańskiego pochodzenia, pastora Hyeon Soo Lima. W Polsce o tego typu postaciach trudno usłyszeć w mediach, za to media zachodnie, zwłaszcza brytyjskie, amerykańskie i kanadyjskie, dość obszernie pisały o jego działalności i okolicznościach uwolnienia (w negocjacje z władzami Korei Płn. był zaangażowany kanadyjski rząd za pośrednictwem doradcy ds. bezpieczeństwa Daniela Jeana, który osobiście wybrał się w tej sprawie do Korei Płn., ponieważ Kanada nie posiada swojego przedstawicielstwa w Pjongjangu). Hyeon Soo Lim przez parę lat potajemnie prowadził działalność misyjną i humanitarną w Korei Płn. Gdy w 2015 r. został przyłapany i aresztowany, oskarżono go o „próbę obalenia reżimu za pomocą religii” oraz „pomoc Amerykanom i Koreańczykom z Południa w zastawieniu pułapki i uprowadzeniu północnokoreańskich obywateli”. Misjonarza osadzono w jednym z najcięższych obozów pracy. Został wypuszczony… za kaucją, wypłaconą przez kanadyjski rząd, co też wskazuje na proces rozkładu systemu w Korei Płn., gdzie pieniądze zaczynają wypierać ideologię.

Skąd ci wyznawcy?

Mając świadomość, że reżim północnokoreański jest wyjątkowym zjawiskiem, nawet jak na komunistyczne dziedzictwo, naturalne wydaje się pytanie, jak to możliwe, że ktokolwiek w tym kraju chce słuchać o Chrystusie i że żyją jeszcze potajemnie chrześcijanie przechowujący wiarę od pokoleń. Ci ostatni wywodzą się z rodzin żyjących jeszcze przed wojną koreańską w latach 1950–1953, która podzieliła półwysep. Wielu chrześcijan albo zginęło w czasie wojny, albo uciekło na Południe, inni zostali w kraju, tworząc społeczności chrześcijan wraz ze swymi potomkami. W swoich raportach o prześladowaniu chrześcijan w Korei Płn. organizacja Open Doors pisze, że każdy obywatel jest zaklasyfikowany w specjalnym systemie zwanym Songbun. Chrześcijanie znajdują się w klasie „wrogiej”, mającej nawet dwie własne podgrupy – numer 37 to protestanci, a numer 39 to katolicy. Grupy te obejmują chrześcijan, których rodzice oraz dziadkowie byli chrześcijanami.

„Ogólnie mówiąc zostali oni wysłani do wyizolowanych wiosek w ramach kary za posiadanie niewłaściwego Songbun. Jedynie niewielki procent tych tradycyjnych społeczności chrześcijańskich zdołał ukryć swą wiarę i stworzyć Kościół podziemny”, piszą autorzy z Open Doors. Jest jednak i druga grupa – konwertyci wywodzący się z komunistycznej ideologii. „Wielu Koreańczyków nawróciło się w latach 90. podczas panującego głodu, kiedy to niezliczone rzesze ludzi przekraczały granice z Chinami, by tam szukać pomocy w lokalnych Kościołach. Po powrocie do Korei Północnej nadal trwali w swej nowej wierze”, czytamy w raporcie. Sytuację utrudnia fakt, że Kościoły nie mają prawa bytu. W Pjongjangu istnieje wprawdzie pięć, kontrolowanych przez rząd kościołów – służą zazwyczaj jako obiekty pokazowe dla zagranicznych gości, by przekonać ich o wolności religijnej. Jest jeden kościół katolicki, trzy świątynie protestanckie i jedna cerkiew prawosławna. Nie działają one jednak jak prawdziwe parafie.

Teatr czy miłość?

Takie pokazowe obiekty w Korei Płn. to norma – przypominam sobie w tym miejscu rozmowę ze wspomnianym na początku Johnem Sweeneyem: – Zabrali nas do fabryki wody mineralnej, gdzie nie było… śladu jakiejkolwiek produkcji od lat. Na zewnątrz nie stała ani jedna paleta z pustymi lub pełnymi butelkami. A te butelki, które nam pokazano, miały etykietki z datą produkcji 2010. W pobliżu znajdowała się farma, na której nie było jednak ani jednego zwierzęcia, żadnego śladu hodowli, nawet roślin. Za to na wzgórzu umieszczona była bateria dział przeciwlotniczych. Tuż obok znajdowała się kapliczka poświęcona Kim Ir Senowi. Przewodnicy kazali nam pokłonić się wodzowi...

Na świecie zdumienie i przerażenie zarazem budziły nagrania z Korei Płn., pokazujące ludzi płaczących po śmierci poprzedniego wodza. Pierwsza myśl: teatr, odgrywają swoje role pod karabinem. Czy tylko teatr? Nie do końca. Płaczące kobiety, portrety i kapliczki Kimów to jest teatr, ale też… miłość i przywiązanie. – To jest właśnie Azja, dziedzictwo konfucjańsko-buddyjskie, to jest hierarchiczność, lojalność wobec przywództwa, inny stosunek do śmierci, i trzeba rozumieć ten kontekst kulturowy – tłumaczył mi w rozmowie prof. Waldemar Dziak. W takim klimacie rzeczywiście trudno oczekiwać jakichś spektakularnych „owoców duszpasterskich”. Był kiedyś przypadek malarza, portretującego Kim Ir Sena. Niechcący usiadł na obrazie, a ten przykleił się do tylnej części ciała. Dostał 5 lat więzienia. O ileż bardziej ryzykują ci, którzy zdobywają się na jeszcze większą – z punktu widzenia ideologii – bezczelność i czczą Jedynego Boga, którego istnienie w Korei Płn. jest... surowo zabronione.