Małżeńska historia z Jezusem

Kocia łapa, białe małżeństwo, a na końcu... sakrament.

Reklama

Renata i Marek Panasewiczowie. Od blisko roku sakramentalne małżeństwo w (dalszej) drodze do świętości. Szczęśliwe. A wcześniej? Wcześniej było inaczej...

Jej historia

Renata poznała Marka krótko potem, gdy uciekła ze związku przemocowego. – Byłam młodziutka, zaszłam w ciążę. On nie dorósł do roli małżonka czy ojca. W naiwnym myśleniu, że dziecko jednak musi mieć ojca, a „wszystko się ułoży”, wzięliśmy ślub kościelny – opowiada Renata, dziś 44-latka. – Ojciec moich dzieci miał ogromne problemy emocjonalne, a ja nie potrafiłam z tym skutecznie walczyć. Zresztą on musiałby chcieć. Małżeństwo skończyło się dramatycznie. – Uciekłam po pobiciu, w obawie o swoje życie i zdrowie, z dwójką malutkich dzieci. Byłam borykającą się z trudami samotnego macierzyństwa dziewczyną. Bez perspektyw, mieszkania i wykształcenia.

Rozwój był bolesny i długi. A Renata, która próbowała być wierna nauczaniu Kościoła, poszła do spowiedzi. – Ksiądz powiedział mi, a było to 20 lat temu, że „takich jak ja” Kościół nie potrzebuje! To było dla mnie jak uderzenie czy wiadro lodowatej wody na głowę. Przecież starałam się regularnie chodzić na Mszę św., kultywować praktyki religijne. Rozwód był koniecznością, by ratować siebie i dzieci. Zostałam tak zraniona, że... zwinęłam się z Kościoła.

Na wiele lat... Kiedy spotkała Marka, miała świadomość, że wiązanie się z nim jest grzechem. Ale było jej... wszystko jedno: „Jeśli Kościół mnie nie potrzebuje, przynajmniej nie będę sama”. Bo po ludzku potrzebowała miłości, opieki i wsparcia. – Rozpoczął się nasz związek. Ja po rozwodzie, on dotąd żył na sporym luzie, bez zobowiązań. Mimo to coś nas do siebie ciągnęło. Trwaliśmy tak wiele lat, choć po jakimś czasie skala problemów, których doświadczaliśmy, była coraz większa... On w końcu postanowił odejść.

Marek poszedł swoją drogą, Renata została z synami. – Straciłam pracę, syn zwiał z domu, no i mężczyzna, którego kochałam, zostawił mnie. Obudziłam się na gruzowiskach życia – wspomina Renata. – I wtedy, w zupełnej rozpaczy, krzyknęłam: Boże, ratuj!

Potem Renata poszła na wywiadówkę do szkoły syna. Nauczycielka, trochę wychodząc z roli, zaproponowała: „A może by pani poszła do kościoła na Mszę z modlitwą o uzdrowienie?”. Renata pomyślała: „Na cokolwiek pójdę, ale niech coś się zmieni”. I niezupełnie świadomie poszła na taką Mszę. Do dominikanów na warszawskim Służewie. – Weszłam i... z dużym zaskoczeniem odkryłam, że Marek tam też był. Zdecydowałam się pójść do spowiedzi, po siedmiu latach. To była przepiękna spowiedź. Ze zdziwieniem zauważyłam, że Marek też podchodzi do konfesjonału. Nie mieliśmy takiego planu, a po naszym burzliwym związku i rozstaniu spotkaliśmy się w kościele...

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama