Dziś modlimy się za prześladowanych chrześcijan. Jesteśmy im to winni.
Nie ma co ukrywać: odkąd Zachód już bez ogródek zaczął grać o swoje interesy w krajach o większości islamskiej sytuacja tamtejszych chrześcijan mocno się pogorszyła. Choć ich praojcowie żyli i praktykowali swoją wiarę na tych terenach jeszcze przed narodzinami Mahometa, z powodu swojej religii zawsze byli traktowani trochę jak obcy. Teraz... No cóż. Wskutek ciągłych walk życie staniało. A że nie są do końca swoi i wyznają tę samą wiarę, co „krzyżowcy”, łatwo stają się celem islamskich ekstremistów....
A świat Zachodu? Maronicki patriarcha Antiochii, kardynał Béchara Boutros Raï będąc kiedyś w Polsce apelował, by przestać wysyłać na Bliski Wschód broń. Pamiętam jak obecny na sali jeden z prominentnych doradców ówczesnego prezydenta Komorowskiego słuchał tego wyraźnie zaambarasowany. Jak to? Nie pomagać budować demokracji? Dziś już wiadomo, że ta rzekoma próba wprowadzenia demokracji pogrążyła cały region w koszmarnych, wieloletnich walkach. I choć z uporem godnym lepszej sprawy nasze media ciągle informują o „reżimie Asada” wiadomo, że alternatywą dla jego władzy nie jest wcale parlamentarna demokracja, a rządy skłóconych ze sobą watażków. Niekoniecznie zresztą wrogich krwawemu Państwu Islamskiemu.
Tak wiem, głupi jestem i niczego nie rozumiem. Ale nie mogę się nadziwić dwulicowości tak zwanego cywilizowanego świata. Ot, Aleppo i Mosul. Czym się różnią prócz tego, że pierwsze leży w Syrii a drugie w Iraku? Oba opanowane są (częściowo) przez rebeliantów. O jedno i drugie miasto toczyły się czy toczą krwawe walki. Obrońcy Aleppo mniej okrutni? Być może, ale i jedni i drudzy nie mają skrupułów, by zasłaniać się cywilami. I w obu miastach ci cywile giną. Tyle że w pierwszym bronią się islamiści (niby) sprzymierzeni ze światem Zachodu, a stroną atakującą jest (tak zwany) syryjski reżim wspierany przez Rosjan. W drugim – bronią się islamiści wrodzy wobec Zachodu (i Rosji też), a atakują wojska rządu Iraku i innych sił koalicyjnych, pod patronatem USA. To wystarczy, aby przekaz dotyczący jednego i drugiego miasta był zupełnie inny. W pierwszym wypadku cierpienie ludzkie jest argumentem, by apelować o wstrzymanie walk. W drugim podobne cierpienie przyjmuje się jako nieuchronną konieczność i żyje nadzieją, że niebawem ten koszmar się skończy.
Nie sądzę, by w tej rozgrywce naprawdę liczyło się, jak krwawy jest reżim okupujący miasto. Krew niewinnych nie ma tu żadnego znaczenia. Liczy się tylko, żeby „nasi” wygrali. Niezależnie od tego, czy zwycięstwo „naszych” będzie oznaczało dla tej ziemi pokój i lepsze warunki życia czy kolejne krzywdy i zbrodnie.
Może coś zyska świat Zachodu? No pewnie. Satysfakcję. Że postawił ma swoim. Że udało się zaprowadzić własne porządki. Choć wiadomo, że demokracji na wzór zachodni w tym rejonie świata nie będzie, bo zwyczajnie (przynajmniej na razie) taka demokracja się tam nie sprawdza i prowadzi do prześladowań mniejszości. I za tę satysfakcję rządców Zachodu płacą zwyczajni ludzie. Płacą bardzo wysoką cenę....
Modlitwę tamtejszym chrześcijanom jesteśmy naprawdę winni. A pewnie nawet surową pokutę za to, że jako cząstka zachodniego świata nie powstrzymaliśmy naszych władców przez bezpardonową i brutalną ingerencją w tamtejsze sprawy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.