Ks. Piotr Lewandowski, misjonarz, mówi o Boliwii, wewnętrznym zmaganiu i potrzebie głoszenia Boga bliskiego człowiekowi.
Wiadomo już, gdzie Ksiądz będzie pracował w Boliwii?
Mniej więcej wiem gdzie, ale nie wiem, co konkretnie będę robił. Na razie mam kontrakt na sześć lat, ale może być przedłużony. Jestem przydzielony do parafii katedralnej w ConcepciÓn w wikariacie apostolskim Ñuflo de Chávez. To jest na północ od wielkiego miasta Santa Cruz de la Sierra, gdzie pracuje ks. Szymon Zurek. Tam będę prawdopodobnie do końca stycznia, kiedy następują zmiany personalne, i wtedy się okaże, co dalej. Będzie to czas rozpoznania nowego miejsca.
Czy będzie Ksiądz uczył się jeszcze jakiegoś miejscowego języka?
Nie planuję, ale jak będzie trzeba, to się nauczę. Indianie używają tam dwóch języków: quechua i ajmara. Misjonarze mówią jednak po hiszpańsku.
Podczas posłania na misje, które odbyło się w parafii Miłosierdzia Bożego w Gliwicach, odwoływał się Ksiądz do świętych Karmelu. Jest z nimi Ksiądz jakoś szczególnie związany?
Mam taką swoją przyjaźń z Janem od Krzyża i trochę też z Teresą z Ávila. Oni pokazują Pana Boga, Jezusa Chrystusa jako Kogoś bardzo bliskiego, którego obecności doświadczyli. To nie jest Bóg oderwany od rzeczywistości. Jan pokazuje Go przez pryzmat swojego cierpienia, smutku, ale i wielkiej miłości, która je przezwyciężyła. A Teresa pokazuje Boga-Człowieka, niesamowicie bliskiego, konkretną osobę, przyjaciela, z którym można rozmawiać i cały czas być. Teresa była bardzo konkretna w tym, co mówiła. Tak bardzo, że ja, jako mężczyzna, mogę ją zrozumieć, a to jest chyba największy cud, kiedy facet rozumie kobietę. Mam jeszcze trzeciego świętego, Ignacego z Loyoli. On wprawdzie był jezuitą, ale to też facet po przejściach, który wiedział, co mówi, bo to przeżył. Tę trójkę na pewno łączy niesamowite doświadczenie więzi z Panem Bogiem i taki sposób mówienia o Nim, który jest mi bliski, łatwy do przyjęcia, choć obiektywnie trudny, bo nie jest prosto znaleźć Boga w cierpieniu tak, jak to zrobił na przykład Jan od Krzyża. Jego ikonę zabieram ze sobą na misje, jak zdjęcie przyjaciela.
Liczy się Ksiądz z trudnościami na miejscu?
Przede wszystkim liczę się z dużym zaskoczeniem, bo nie mam pojęcia, jakich ludzi spotkam. Miesiąc byłem w Hiszpanii, gdzie miałem okazję trochę popracować na parafii, i już wtedy zetknąłem się z innym obliczem Kościoła niż w Polsce. Tam ludzie żyją w zdecydowanie mniejszych wspólnotach, znają się, jak się zadaje jakieś pytanie, odpowiadają z ławki, są bardziej żywiołowi. Nie ma takiego dystansu między księdzem a wiernymi, „przenośnego Bizancjum”, gdzie wchodzimy w pewne formy, w których zastygamy, nie wyglądając poza ich ramy. Moje doświadczenie jest takie, że ludzie, którzy przychodzą do kościoła, też mają wiele do powiedzenia i przeżywają ciekawe rzeczy, mają swoją więź z Panem Bogiem i niejednokrotnie mogą czegoś nas nauczyć, choćby przez sakrament pokuty czy rozmowę.
Jaki jest wikariat, do którego Ksiądz jedzie?
Wszyscy mówią, że to bardzo ładny teren. Ludność jest tam bardzo wymieszana, bo przyjeżdża do Santa Cruz z całej Boliwii ze względu na klimat. Jest w miarę ciepło, nie za wysoko i jest roślinność, której brakuje wysoko w górach. Żyją tam więc miejscowi i górale z wyższych rejonów, którzy podobno są bardzo zamknięci w sobie i trzeba mieć do nich wiele cierpliwości, a oni muszą mieć cierpliwość do misjonarzy. Zresztą Boliwia to nie jest kraj, który nie zna Jezusa; ma już swoich rodzimych księży, ale jest ich wciąż za mało. Misjonarze zaczęli tam przyjeżdżać po dotarciu Kolumba. I choć wiązało się to z podbojem tych ziem, to oni jednak bronili miejscowej ludności. Więc od ponad 500 lat głosi się Ewangelię, która się przyjmuje albo nie. Pamiętam o tym, że jadę tam po to, żeby stać się „boliwijskim człowiekiem”. To nie oni mają stać się Europejczykami, ale to ja mam ich zrozumieć i spróbować pokochać. Bo to nie może być tak, ze przyjeżdża biały pan, ale ktoś, kto ma im powiedzieć o Jezusie. Niezależnie od tego, czy trafię do ludzi z dżungli, Metysów czy Blancos, którzy są potomkami Hiszpanów, to muszę zaakceptować i zrozumieć ich myślenie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
To doroczna tradycja rzymskich oratoriów, zapoczątkowana przez św. Pawła VI w 1969 r.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).