Tomasz: – Byli przybyszami bez domu, więc ich przyjąłem. Adel: – Bóg zesłał nam anioła i przyjaciela.
Tomasz dał mieszkanie i zaopiekował się rodziną Adela, która uciekła przed prześladowaniami. Syryjczycy mówią o Tomaszu Wilgoszu, że to anioł, którego zesłał im Bóg, aby ich uratować. On krzywi się na takie komplementy, bo jest człowiekiem skromnym, i tłumaczy, że po prostu pomógł potrzebującym.
Ucieczka przed śmiercią
Mieszkali w Homs, trzecim co do wielkości mieście w Syrii. Adel ma 71 lat. Był dyrektorem szkoły dla dzieci w wieku od 7. do 13. roku życia. Jego żona Salwa prowadziła dom i wychowywała dzieci. Są katolikami. Homs to starożytne miasto chrześcijańskie. Najstarszy w nim kościół św. Eliana był z V wieku. Był, bo został przez Państwo Islamskie zrównany z ziemią.
Dramat zaczął się w 2011 r., gdy wybuchła wojna domowa między prezydentem Baszarem al-Asadem a zbrojną opozycją. Homs stał się jednym z głównych miejsc starć. Jednocześnie w konflikt włączyli się radykalni islamiści. – Uciekliśmy z Homs z powodu muzułmańskich bojówek – tłumaczy Toni, 41-letni syn Adela. – Zawsze żyliśmy z islamskimi mieszkańcami miasta w zgodzie jak z sąsiadami. Nie było konfliktów. Prześladować nas zaczęli muzułmańscy terroryści, którzy przybyli z innych krajów, z Afganistanu, Iraku. Chodzili po ulicach i gdy spotkali chrześcijanina, potrafili go nawet zastrzelić. Któregoś dnia otoczyli naszą dzielnicę i kazali wszystkim uciekać z miasta. Niczego nie pozwolili zabrać, żadnych ubrań, pieniędzy, nawet dokumentów. Wyrzucili nas tylko w tym, co mieliśmy na sobie – opowiada. Po co im dokumenty? – Terroryści wymieniają zdjęcia i wyjeżdżają do Europy ze zmienioną tożsamością – tłumaczy.
Uciekli do rodziny do Damaszku, gdzie spędzili trzy lata. Toni otworzył i prowadził drogerię. Drugi syn Adela – Mimoz, inżynier, też znalazł pracę. Jednak wojna dosięgła ich znów. Zaczął się ostrzał bombowy, niszczono miasta, życie było zagrożone, spadły dochody, praca się kończyła. Znów postanowili uciekać. W kościele usłyszeli, że istnieje możliwość wyjazdu do Polski. Pomogła im Fundacja Estera. Wyjechali do Libanu, zgłosili się do polskiego konsulatu. Otrzymali wizy do naszego kraju. Po trzech tygodniach, w połowie 2015 r., samolotem przylecieli do Warszawy. Ich życie było bezpieczne.
Po prostu im pomogłem
Tomasz zobaczył uchodźców z Syrii w telewizji. Postanowił im pomóc. – To był ludzki odruch, humanitarny, chrześcijański – tłumaczy. Ma żonę i trójkę dzieci. Prowadzi firmę marketingową. Akurat jego teściowa z powodów zdrowotnych musiała zamieszkać z nimi. Było więc puste mieszkanie w bloku. Zaproponował żonie, że zaprosi do niego Syryjczyków. Zgodziła się.
Tomasz jest zaangażowany w życie Kościoła. Był w Taizé, z wykształcenia jest teologiem. Codziennie uczestniczy w Eucharystii, stara się żyć wiarą. Cytuje fragment z Ewangelii św. Mateusza: „Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie”. – Zrozumiałem, że te słowa odnoszą się do tych Syryjczyków – tłumaczy.
Podkreśla, że trudno jest mu odnaleźć się w Kościele, który ogranicza się do celebracji własnych uroczystości, jubileuszów. – Jeżeli spotyka się z człowiekiem, to tylko ze swoim – nie ma miejsca dla innych, a co za tym idzie, nie ma gościnności, ryzyka miłosierdzia. I chyba w tym momencie Bóg zesłał mi uchodźców. Chrystus ma dzisiaj twarz uchodźcy. Często zamykam oczy i widzę te przepełnione łodzie, pontony, twarze tych ludzi – opowiada.
Skontaktował się z Fundacją Estera. W jej ramach można na trzy sposoby pomagać uchodźcom: deklarując wsparcie finansowe, dając mieszkanie albo zobowiązać się do całkowitej opieki – od mieszkania po utrzymanie. Tomasz wybrał tę trzecią opcję.
W lipcu przyjechali do Oławy Adel z Salwą oraz ich syn Mimoz. Kilka tygodni później dołączył do nich Toni z żoną Carmen oraz synkiem – 4,5-letnim Adelem. Dla nich udało się znaleźć drugie mieszkanie.
Chcemy żyć w Polsce
Ze 150 syryjskich chrześcijan, którzy przybyli do Polski w lipcu ubiegłego roku, dziś pozostało w naszym kraju tylko kilka rodzin. Inni pojechali do Europy Zachodniej szukać lepszych warunków materialnych. Dlaczego rodzina Adela nie wyjechała? – Nam jest dobrze w Polsce. Tu jest spokój, przyjaźni ludzie. Baliśmy się wyjeżdżać na Zachód, bo tam są terroryści, islamscy radykałowie. Nie chcemy znów przeżywać koszmaru. W Polsce są dobrzy ludzie, chrześcijanie – tłumaczy Toni.
Starają się normalnie żyć, jak Polacy. Intensywnie uczą się polskiego. Najlepiej mówi w naszym języku mały Adel, który chodzi do polskiego przedszkola. Jego mama Carmen znalazła w nim pracę jako pomoc wychowawczyni. Też jest w stanie porozumieć się po polsku. Wszyscy rozumieją nasz język. – Najgorzej było z tym „sz” – śmieje się Mimoz, ale już całkiem poprawnie wymawia nasze szeleszczące spółgłoski. Mają karty stałego pobytu, więc mogą legalnie pracować, ale poza Carmen nikt nie ma zajęcia. Adel, Toni i Mimoz dorywczo pomagają proboszczowi porządkować ogród parafialny. Mimoz w kościele śpiewa w scholi po polsku i łacinie.
Carmen studiowała w Syrii romanistykę, dobrze zna francuski i angielski. Ma 27 lat i chciałaby kontynuować studia na Uniwersytecie Wrocławskim. Toni ma 41 lat, chciałby znaleźć pracę i mieć piątkę dzieci. Carmen kiwa głową i uśmiecha się, ale widać, że też ma marzenie o gromadce dzieci. – Dostaniemy wtedy kartę dużej rodziny – mówi Toni. Mimoz ma 36 lat i szuka żony. Nawet z jedną Polką zaczął się umawiać, ale jej rodzice byli przeciwni.
Żartują, że niedługo nawet nie będą wyglądać jak Arabowie. Rzeczywiście, Carmen z pofarbowanymi na blond włosami wcale nie przypomina Syryjki, a Adel z siwymi wąsikami wygląda jak stateczny Włoch.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).