O Bogu, który nie daje limitów i daje znać o swoim istnieniu, z Jaśkiem Melą, prezesem Fundacji „Poza Horyzonty”, który w 2002 r. stracił prawą rękę i lewą nogę, a w 2004 r. zdobył oba bieguny, rozmawia Monika Łącka.
I dlatego nie miałeś pretensji do „góry”, że Cię to wszystko spotkało?
Po śmierci mojego brata Piotrusia myślałem, czemu cały świat nie pochyla się nad moją tragedią, tylko śmieje się i żyje głupotami. Ja przecież cierpię, bo mój brat umarł! Dziś, jeżdżąc po szpitalach, wiem, że nie mogę powiedzieć komuś, kto np. jest po amputacji: „Nie ma się co mazać, bo potem będzie dobrze, staniesz na nogi”. Nawet jeżeli tak będzie, trzeba zrozumieć czyjeś uczucia, które są tu i teraz. Trzeba przejść przez żałobę, przepracować traumę, żeby wrócić do normalności. Inaczej albo przyklejamy plaster na ranę bez oczyszczenia jej, albo siedzimy na tronie smutku i użalamy się nad sobą. Z kolei po moim wypadku, gdy leżałem w szpitalu, początkowo pytałem, dlaczego Bóg zostawił mnie na wpół żywego i dlaczego zabrał mi rękę i nogę. Myślałem, że to za karę. W końcu jednak zrozumiałem, że to nie kara, i że wyjąc z bólu oraz marząc o śmierci i samobójstwie, jestem wielkim egoistą. Musiałem żyć – dla mamy, dla której taki cios mógłby już być nie do udźwignięcia.
Często powtarzasz, że czas, jaki spędziłeś w szpitalu, był dla Was terapią.
Kiedy nie było wiadomo, czy przeżyję – a rokowania były kiepskie, lekarze mówili, że po dwóch tygodniach umrę – mama stwierdziła, że nie pozostało nic innego, jak rozmawiać. O wszystkim – życiu, miłości, smutku, Bogu. I rzeczywiście, wszystko wtedy mamie opowiedziałem: o imprezach, alkoholu (a miałem wtedy 13 lat!), różnych innych doświadczeniach. Przyznałem się na przykład, iż w wakacje w każdą niedzielę mówiłem, że idę do kościoła, a potem z kolegami nad jezioro, a tak naprawdę chodziłem od razu nad jezioro. Mówiąc to, zrozumiałem, że nie chcę umierać w kłamstwie – lepiej powiedzieć prawdę i usłyszeć „kocham”, bo wtedy mam pewność, że rodzice kochają naprawdę. To mi dawało poczucie spokoju. Zapytałem też mamę, czy umrę. Odpowiedziała, że nie wie, ale że jest to możliwe. I że możemy się tylko modlić, bo wszystko jest w rękach Boga. Nie tego oczekiwałem. Zszokowało mnie to, ale zrozumiałem, że odpowiedź jest szczera i że mając widmo straty, trzeba zacząć walczyć.
Niedawno na spotkaniu z uczniami dwóch krakowskich gimnazjów przekonywałeś, że być może bez tych wszystkich dramatycznych doświadczeń, które oduczyły Cię egoizmu, nie wiedziałbyś, czym jest dzielenie się sobą i pomaganie innym. Tę wiedzę dostałeś jako taki gratis do wypadków?
Trudne doświadczenia wzmagają empatię, bo nagle odkrywamy świat, który wcześniej nas nie interesował. Gdy spalił się nam dom i straciliśmy wszystko, okazało się, że dobrzy ludzie wszystko nam dali – od dachu nad głową do rzeczy, których potrzebowaliśmy. Następnego dnia przyszła wręcz pielgrzymka osób gotowych do pomocy. To nie wszystko – dopóki nie straciłem ręki i nogi, wśród bliskich nie miałem nikogo ciężko chorego ani niepełnosprawnego i zupełnie się nad tym nie zastanawiałem. A potem zobaczyłem, że najwięcej pomocy można dostać nie od ludzi, którzy teoretycznie nie mieliby kłopotu z dzieleniem się, ale od tych, którzy wiedzą, co to znaczy potrzebować, bo rozumieją poczucie bezradności. W ostatnich latach podróżowałem też po różnych krajach autostopem i najwięcej pomocy otrzymałem od prostych ludzi, którzy wiedzą, czym jest dobro, i dawanie go innym jest dla nich sprawą naturalną. To jest prawdziwe miłosierdzie – podzielić się z kimś jedzeniem czy dać komuś kawałek podłogi, żeby miał się gdzie przespać.
Gimnazjaliści usłyszeli wtedy definicję prawdziwego miłosierdzia według Jaśka Meli: to czynienie dobra, które do nas powraca.
Tak właśnie uważam i dlatego opowiadam o tym podczas różnych imprez – także tych związanych z ŚDM, które mają nas pobudzić i pokazać, ile jest w nas dobra. Czasem ludzie pytają mnie też o radę, jak mają działać – np. młoda dziewczyna mówi, że jej przyjaciółka ma ciężką depresję i nie wie, jak jej pomóc. Motywacyjne teorie można wtedy wyrzucić do kosza. Staram się natomiast pokazać miłosierdzie w konkretnym działaniu. Zauważam również, że w Krakowie, mieście intelektualistów, mamy tendencję do analizowania świata: siedzimy i mówimy, co byśmy zmienili na lepsze, i na tym koniec. A ja pytam: „Co ty konkretnie robisz, żeby było lepiej?”. Bo „like” i komentarz na Facebooku to za mało.
Dlatego, działając w swojej fundacji, zmieniasz życie ludzi niepełnosprawnych na lepsze, udowadniając, że mogą zdobywać szczyty?
Nie lubię wielkich słów, żeby nie popaść w pychę, co nie zmienia faktu, że warto wiedzieć, iż każdy z nas ma jakąś moc sprawczą. Każdy z nas jest przecież dzieckiem Boga i może używać rąk do czynienia dobra. W gronie ludzi, z którymi pracuję, staram się więc przekuwać teorię na działanie i wciągać ich w życiową aktywność. Daje mi to ogromną satysfakcję, ale nie dążę do tego, żeby mówić: „Jestem świetny, naprawiam świat”. A jednocześnie wiem, że udaje się zrobić coś ważnego w życiu pojedynczych osób. Na przykład trafia do nas człowiek załamany po amputacji kończyny i przekonany o własnej bezużyteczności, a my pokazujemy mu, że może żyć aktywnie społecznie i sportowo oraz pociągać do tego innych.
Już za 4 miesiące „godzina zero”. Czym dla Ciebie będą Światowe Dni Młodzieży?
Na pewno czasem pięknych spotkań z pielgrzymami z całego świata (a bardzo lubię poznawać nowych ludzi), podczas których okaże się, że choć pozornie wiele nas dzieli, to tak naprawdę wszyscy mamy mnóstwo wspólnego. ŚDM to otwartość i zaufanie do obcego człowieka, dlatego uśmiech i drobne gesty będą na wagę złota. A idąc głębiej, ku spotkaniu z Bogiem, myślę, że poczujemy się, jakbyśmy byli w chmurze Boskości. Klimat tych dni będzie niezwykły!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.