O Bogu, który nie daje limitów i daje znać o swoim istnieniu, z Jaśkiem Melą, prezesem Fundacji „Poza Horyzonty”, który w 2002 r. stracił prawą rękę i lewą nogę, a w 2004 r. zdobył oba bieguny, rozmawia Monika Łącka.
Monika Łącka: Patrząc codziennie w lustro, myślisz, że jesteś chodzącym cudem?
Jasiek Mela: Absolutnie nie!
A jednak zarówno Ty, jak i Twoja mama mówicie, że to, iż przeżyłeś porażenie prądem, jest ewidentnym cudem.
Bo to prawda! Ale codziennie sobie tego nie powtarzam, bo zazwyczaj budzę się w ostatnim momencie, żeby zdążyć na tramwaj, pociąg. (śmiech) Na różnych spotkaniach – czy to biznesowych, czy podczas mówienia świadectwa w kościele – staram się dokładnie opowiadać moją historię, bo to chyba najpotężniejsze narzędzie, jakie mam do pracy, także ewangelizacyjnej. Staram się być praktykiem motywacyjnym, dlatego mówię, jak przez wszystkie lata zmieniała się moja optyka i jak wydarzenia nabierały dla mnie nowego znaczenia, gdy miałem do nich coraz większy dystans. Nawet te najtrudniejsze stawały się fragmentami cudów.
Pan Bóg, wyciągając Cię z opresji i dając Ci nowe życie, pokazał więc, że jesteś Jego ukochanym dzieckiem?
Kilka tygodni temu, podczas wywiadu dla jednej ze stacji radiowych, zastanawiałem się nad tym, kim jest w moim życiu Chrystus. Pomyślałem, że Jezus jest osobą, która kocha nas bezkrytycznie, i że to właśnie jest najbardziej niesamowite. Gdy wydaje nam się, że ciągle coś zawalamy, a świat tylko to potwierdza, Jezus mówi: „Owszem, zawaliłeś, nawet 40 razy, ale ja dalej widzę w tobie potencjał”. Człowiek tak nie potrafi – nawet ten pełen miłości i wyrozumiałości w pewnym momencie powie: „Zawaliłeś 10 razy, mam cię dość”. Jezus takich limitów nie stawia i to jest moja nadzieja. Czasem myślę, czym są wszystkie moje wyprawy i osiągnięcia, skoro tak często nie udaje mi się być po prostu dobrym człowiekiem i ciągle robię coś nie tak. Motywuję innych, radzę, jak mają żyć, a sam zawodzę najbliższych. Wtedy przypominają mi się słowa piosenki Lux- torpedy i wiem, że choć „siedem razy na dzień upadam”, to powstaję, bo „przegrywam walkę, kiedy się poddaję”. Skoro Jezus mnie kocha, to nie mogę się poddać.
Był jednak taki czas, gdy „miliard razy zaprzeczałeś o istnieniu Pana Boga”, a On okazał Ci jednak swoje miłosierdzie. Dziś o Nim opowiadasz i jesteś Jego ambasadorem.
Tak już mam, że muszę coś zrozumieć, żeby móc to wyznawać, choć wiem, że trochę kłóci się to z wiarą, która opiera się na zaufaniu. Wiem też, że mam trochę ułatwione zadanie, bo choć fizycznie ręki w bok Chrystusa nie włożyłem, to jednak przez wiele życiowych doświadczeń Pan Bóg dał mi namacalnie znać o swoim istnieniu. Ludzie często mówią, że chcą dostrzec działanie Boga, ale w swoim życiu go nie zauważają. Czasem jest to kwestia sposobu patrzenia na rzeczywistość, zbytniej jej racjonalizacji i nazywania przypadkiem tego, co ja nazywam cudem. Bo nawet jeżeli coś da się matematycznie udowodnić, to fakt, że zdarzyło się to w takim, a nie innym momencie, jest cudem. Dlatego każde spotkanie z drugim człowiekiem czy tramwaj, który się spóźnił, a ty możesz zrobić dzięki temu coś dobrego, to właśnie takie małe cuda. Warto mieć więc uszy i oczy szeroko otwarte i nie być jak apostołowie, którzy, idąc do Emaus, nie poznali Jezusa.
Mówisz, że Pan Bóg dał Ci znać o sobie. Ktoś jednak może zapytać, czy nie mógł tego zrobić łagodniej, delikatnie pukając do drzwi. Bo przecież dopuścił do sporej liczby nieszczęść: spalił się Wasz dom, Twój brat się utopił, straciłeś rękę, nogę...
Gdyby Pan Bóg zapukał, mówiąc: „Ogarnij się!”, tobym odpowiedział: „Daj mi spokój”. Myślę, że te wszystkie rzeczy, do których Bóg dopuszcza, były dużo dokładniej wymierzone, niż nam się wydaje. Prawdopodobnie tak trudne doświadczenia były mi potrzebne, żebym sobie przemyślał i przetrawił wiele spraw, zadał sobie różne pytania. Na przykład: czy warto żyć i jak chcę, żeby to życie wyglądało? Niejedna niepełnosprawna osoba mówiła mi, iż aktywne życie zaczęła dopiero po wypadku, bo wtedy odkryła, jak ono jest kruche i krótkie. Dlatego wierzę, że wszystko, co się zdarzyło, było tak wyważone, iż mną wstrząsnęło, ale mogłem to unieść. Krzyż jest o włos. Upadasz, ale jeszcze masz siłę, żeby wstać.
Tak czy inaczej, to brutalny sposób na uczenie mądrości życiowej.
Fajnie byłoby, gdyby mogło być inaczej, jednak nasza ludzka natura bywa paskudna. Popełniamy błędy i grzeszymy, ile chcemy – zupełnie świadomie i tylko dlatego, że możemy. Spróbuj powiedzieć komuś, żeby nie robił danej rzeczy, bo inni się już na niej sparzyli i cierpieli – zapewne i tak ją zrobi. Wypadki przewróciły całe nasze domowe życie do góry nogami i uświadomiły, co tak naprawdę jest ważne. Osobiście zrozumiałem na przykład, czym jest rodzina i jak bardzo jest mi ona potrzebna.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).